"To zatrważająco duża liczba, choć każdy pijany kierowca to o jednego za dużo. Nie pomogły nasze apele" - mówi Krzysztof Hajdas z Komendy Głównej Policji. Nie pomogła też zapowiedź surowych i szybkich wyroków orzekanych w trybie pilnym.

Reklama

Dlaczego? W wielu miastach, m.in. w Łodzi i Koszalinie, jak sprawdzili reporterzy DZIENNIKA, sądy 24-godzinne w ogóle nie zajmowały się nietrzeźwymi kierowcami. "Przez ostatnie dni nie wpłynęły żadne wnioski dotyczące kierowców siadających za kółko pod wpływem alkoholu" - przyznaje Jarosław Papis, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Łodzi.

Tymczasem w samej Łodzi zatrzymano podczas akcji "Znicz" ponad stu pijanych kierowców.

Dlaczego żaden nie stanął przed sądem 24-godzinnym? "Nie mam informacji na ten temat" - ucina Radosław Gwis z łódzkiej policji. Podobną wymijającą odpowiedź DZIENNIK usłyszał od policjantów w Opolu, Wrocławiu, Gdańsku, Rzeszowie: "Nie prowadzimy oddzielnej statystyki dotyczącej tylko akcji <Znicz>".

Reklama

Nikt się nie boi szybkich sądów

Teraz policjanci bardziej potrzebni są na drogach niż przy papierach" - tłumaczy Maciej Milewski z opolskiej policji. W tym samym tonie wypowiada się Małgorzata Klaus z Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu: "Nie prowadzimy w tym zakresie oddzielnej statystyki dotyczącej dni świątecznych".

Ani prokurator Klaus, ani Maciej Milewski z opolskiej policji nie biorą pod uwagę faktu, że sądy 24-godzinne miały m.in. działać odstraszająco. A jak tu się bać czegoś, co nie jest realnym zagrożeniem? Jak ustalił DZIENNIK, w ostatnich dniach wnioski o ukaranie w trybie przyspieszonym w ogóle nie były kierowane do sądów. W Koszalinie żaden z 15 zatrzymanych kierowców nie stanął przed szybkim sądem.

Reklama

Podobnie w Gliwicach, gdzie w ręce stróżów prawa wpadło m.in. dwóch mężczyzn, którzy na imprezie suto zakrapianej alkoholem urządzili sobie zawody "w paleniu gumy", a potem pojechali samochodami do baru po piwo. W chwili zatrzymania mieli 1,8 i 3 promile alkoholu.

"Prokurator podjął decyzję o tym, że mężczyźni odpowiedzą przed sądem w normalnym trybie, a nie przyspieszonym" - tłumaczy Arkadiusz Ciozak z Komendy Miejskiej Policji w Gliwicach.

Również prokurator z Bydgoszczy zdecydował, że kierowca, który prowadził auto, mając w wydychanym powietrzu ponad promil alkoholu, a do tego uciekał przed policyjnym patrolem, odpowie przed sądem w późniejszym terminie. "Teraz to i tak byłoby niemożliwe, bo zwyczajnie nie wytrzeźwiał" - przekonywała Katarzyna Witkowska z policji w Bydgoszczy.

Policjanci: To fikcja

To oficjalna wersja. Nieoficjalna brzmi zgoła odmiennie. Mówią o niej sami policjanci. "Szybkie sądy to fikcja, zwłaszcza w mniejszych miastach, gdzie po prostu brakuje ludzi. Większość pijanych kierowców jest sądzonych w zwykłym trybie, po staremu. Było dużo szumu wokół tego, a teraz pewnie wszystko powoli umrze naturalną śmiercią" - zdradza DZIENNIKOWI policjant z woj. zachodniopomorskiego.

Sądy 24-godzinne ruszyły 12 marca. Miały szybko wyeliminować z naszych ulic i stadionów chuliganów, a przede wszystkim pijanych kierowców. Mechanizm działania jest prosty. Od momentu zatrzymania delikwenta na gorącym uczynku lub tuż po popełnieniu przestępstwa organy ścigania mają 48 godzin na to, żeby taką osobę przekazać do sądu i sporządzić stosowny wniosek, który zastąpi akt oskarżenia. Kiedy dokumentacja wpłynie do sądu, ten ma dobę na wydanie wyroku. Ale i sposób uniknięcia szybkiej kary też nie stwarza wielu problemów.

"Wystarczy, że kierowca odmówi badania alkomatem. Będziemy musieli pobrać mu krew, poczekać na wyniki badań. Nie ma szans, żebyśmy zdążyli w 48 godzin. Czasami mamy problem też z szybkim dostępem do tzw. karty karnej, a bez niej nie ruszymy z miejsca. Przez pomysł Ziobry mamy tylko mętlik" - komentuje policjant z Podkarpacia.








Komentarz Jerzego Jachowicza, publicysty DZIENNIKA


Przez wiele miesięcy łudziliśmy się, że skutecznym batem na pijanych kierowców będą 24-godzinne sądy. Ministerstwo Sprawiedliwości zapowiadało bowiem, że sądy nie będą się patyczkowały z ludźmi, którzy są skrajnie nieodpowiedzialni, a kary będą szybkie i na tyle surowe, by odstraszały potencjalnych naśladowców.
Niestety, jak na razie, nie widać, żeby 24-godzinne sądy wpłynęły na poprawę sytuacji na drogach. Po pierwsze, duża część winnych sądzona jest w normalnym trybie, bo organa ścigania i sądy nie są przygotowane na tak duży przerób. Brakuje sędziów, a policja ma poważniejsze sprawy na głowie niż konwojowanie sprawców z izb wytrzeźwień na sale rozpraw.

Kolejnym, jak sądzę, powodem, jest nasza kulawa praktyka sądowa. Pijani kierowcy karani są najczęściej grzywną od 50 do 2 - 3 tys. zł (a można nawet 5 tys.) i odebraniem prawa jazdy na okres od pół roku do trzech lat. Nie znam przypadku, kiedy sąd zdecydowałby się na konfiskatę samochodu, choć jest sprawą oczywistą, że auto prowadzone przez pijanego jest "narzędziem przestępstwa". Nie spotkałem się też z sytuacją, aby sąd skazał na więzienie pijanego kierowcę, jeśli nie spowodował wypadku. A co i rusz słyszy się, że brak prawa jazdy nie jest dostateczną przeszkodą, by nie siedli za kierownicą. Z niezwykłą łagodnością traktują sądy pasażerów, którzy wsiadają do auta z pijanym kierowcą. Nasze prawo słusznie uważa pasażera - w tym także trzeźwego - za współwinnego wtedy, gdy wsiada do samochodu z pijanym kierowcą.

Jeśli państwo nie powstrzyma rosnącej wciąż fali tej grupy przestępców, Polska wkrótce może stać się symbolem pijanych kierowców, a oni sami znakiem rozpoznawczym naszego kraju.