Z tą debatą kłopoty były od rana. Premier zmieniał zdanie, godziny spotkań. Związkowcy słusznie czuli się lekceważeni. I moim zdaniem, nie idąc na wyznaczoną debatę, zrobili swoje. Premier, jak to się mówi, robił sobie z nich jaja.

Gdyby Donald Tusk rzeczywiście chciał się spotkać ze związkowcami przyszedłby, jak zapraszali go, pod krzyże przy bramie Stoczni Gdańskiej. Dlaczego tego nie zrobił? Przestraszył się? Trudno powiedzieć.

Reklama

Na pewno, wbrew niektórym komentarzom, nie bali się związkowcy. Oni mieli argumenty. Do debaty jednak nie doszło. Ja sam postanowiłem towarzyszyć związkowcom pod namiotem przy bramie, aby pilnować, by nie doszło do żadnych rozrób. Przestraszyłem się, bo tam się kręcili jacyś ludzie, którzy nie byli ani związkowcami. ani stoczniowcami. Na szczęście było spokojnie i około godziny 23 poszedłem do domu.

A że nie doszło do debaty? Nie ma co żałować. Jakbyśmy mieli przed sobą poważnego premiera, to rzeczywiście warto rozmawiać. A tak nie ma co. Ja tak jak już w 1980, tak teraz będę konsekwentnie wspierał stoczniowców.

Reklama