Czy ujawnienie nepotyzmu wicepremiera Pawlaka przyczyniło się do podniesienia standardów prawnych, etycznych, estetycznych polskiej polityki i polskiego życia publicznego, czy wręcz przeciwnie? Być może za wcześnie jest na ostateczną odpowiedź na tak ostateczne pytanie, ale pewne rzeczy już wiemy.

Reklama

Dla uściślenia, nie chodzi mi o to, czy ujawnienie nepotyzmu Pawlaka zbliżyło Polskę do jakiejś Utopii, czy też strąciło nas do piekieł cynizmu. Oczekiwania mam skromniejsze, a pytanie jest bez porównania ostrożniejsze i bardziej pokorne: czy reakcje polityków dowodzą, że po ujawnieniu nepotyzmu wicepremiera ich standardy stały się choćby odrobinę lepsze, ostrożniejsze, czy też odwrotnie - poszli w zaparte, stając się źródłem publicznego zgorszenia, nie mniejszym niż sam Pawlak?

Odpowiedź na to pytanie nie jest wcale prosta i wymaga przedstawienia kryteriów, wedle których będziemy mogli zachowanie polityków ocenić. Dla uproszczenia załóżmy, że w polskiej polityce obowiązują dwa świeckie systemy moralne: moralność Kanta i moralność Kalego. Kluczowe dla systemu etycznego Kanta jest pojęcie imperatywu kategorycznego: "postępuj wedle takich tylko zasad, co do których możesz jednocześnie chcieć, żeby stały się prawem powszechnym". Przeciwieństwem imperatywu kategorycznego Kanta jest moralność Kalego. Jej podstawowy imperatyw brzmi następująco: "Kali ukraść krowę - dobrze, Kalemu ukraść krowę - źle".

Przegląd politycznych strategii

Wicepremier Pawlak, w odpowiedzi na fakty ujawnione przez DZIENNIK, wygłosił jawną pochwałę nepotyzmu. Rozwinął ją w zasadę, że "szczególnie w czasach kryzysu musimy sobie pomagać" - sobie, czyli swoim najbliższym krewnym, powinowatym, kolegom z podwórka. A już szczególnie powinniśmy "sobie" pomagać, kiedy "nam" się powiodło - kiedy któryś z nas, jakiś członek naszego wąskiego rodzinnego czy koleżeńskiego kółka, stał się państwowym przywódcą czy ustawodawcą. To oczywiście w najostrzejszej postaci moralność Kalego. Kant, odpowiadając Pawlakowi, gdyby oczywiście miał taką okazję, powiedziałby zapewne, że polityk, im wyżej się znalazł, tym mniej mu wolno, tym mniej jest osobą prywatną. Swojej matce czy konkubinie, kiedy przyjdzie do niego np. wygrać przetarg albo podpisać umowę bez przetargu, musi, tak jak kiedyś Chrystus swojej matce, powiedzieć: "nie znam ciebie, kobieto" (pamiętajmy, że moralność Kanta była w istocie zsekularyzowaną moralnością chrześcijańską). A najbliższą rodziną i kolegami z podwórka polityka czy ustawodawcy jest - mówiąc patetycznie - cały rządzony przez niego naród.

Reklama

Usłyszeliśmy przy tej okazji także obronę czy też objaśnianie postawy Pawlaka w wersji multikulturalistycznej. Z użyciem argumentu, że na polskiej wsi panują po prostu inne standardy, tam rodzinie się pomaga "bardziej niż w mieście", a świadomość prawna nie jest zbyt głęboko uwewnętrzniona. Jeśli któryś z naszych partyjnych multikulturalistów powie, że do specyfiki polskiej kultury chłopskiej należy kradzież z włamaniem, to chłopi powinni przyjechać do Warszawy i urządzić mu kocówę. Bo taka obrona tylko ich obraża.

Premier Donald Tusk przez pierwsze trzy dni przed dziennikarzami uciekał. Jak sugerował wówczas nowy rzecznik rządu, premier nie jest komentatorem, żeby musiał komentować rzeczy tak mało dla państwa istotne, jak nepotyzm wicepremiera. Ostatecznie jednak premier przemówił. I powiedział mniej więcej to samo, co swego czasu premier Kaczyński mówił o Samoobronie. Że takich standardów nie tolerowałby we własnej partii, ale standardy koalicjanta są poza jego zasięgiem.

Reklama

Stefan Niesiołowski w sprawie Pawlaka zdecydowanie wybrał Kalego. Wszyscy pamiętamy Niesiołowskiego jako niestrudzonego moralistę gromiącego wszystkie - prawne, polityczne, etyczne i estetyczne - naruszenia standardów przez koalicję PiS - Samoobrona - LPR. Ówczesne tłumaczenia premiera Kaczyńskiego, że Samoobrony potrzebuje on do rządzenia państwem, więc jej specyficzne standardy, nepotyzm, łamanie prawa, musi tolerować, Niesiołowski przyjmował z gromkim oburzeniem. I słusznie. Cały jednak autorytet Niesiołowskiego jako moralisty, całe dwa lata jego gromkich etycznych wystąpień, poszły na marne w ciągu ostatnich trzech dni. Przez cały ten okres krytykował on bowiem nie nepotyzm Pawlaka, nie łamanie standardów we własnej koalicji, ale dziennikarzy, którzy ten nepotyzm i łamanie standardów ujawnili. Czynił to jak zwykle żarliwie, jak zwykle z użyciem mocnych słów. Ale w żaden sposób nie przybliża go to do obozu Kanta.

Po raz pierwszy po stronie Kalego, nie Kanta, stanął przedwcześnie osiwiały Gowin. Zmuszony - z bólem wyraźnie rysującym się na jego twarzy - realizować mityczne SMS-y kierownictwa partii, wzywające do bezwarunkowej obrony koalicjanta.

Paweł Piskorski zauważył na swoim moralistycznym blogu, że nie należy mieszać prywaty z publicznymi pieniędzmi. I mocnymi słowy zarzucił rządzącej koalicji PO - PSL tolerowanie konfliktu interesów. To wszystko prawda, jednak kiedy PO wyrzucało Piskorskiego z polityki, przedstawiał się on jako niewinna ofiara mściwych i zawistnych kolegów, zapominając, że problemem nie były jego ambicje wielkoobszarowego leśnika, ale to, że realizował je za gigantyczne pieniądze publiczne - dokładniej unijne - na których dystrybucję, jako europarlamentarzysta i ważny lokalny polityk, mógł mieć jakiś wpływ. Zatem człowiek wykopany z polityki za konflikt interesów grzmiał na konflikt interesów tych, którzy go z polityki wykopali. Znów, niestety, jesteśmy bliżej Kalego niż Kanta.

Równie radykalnym przejawem porzucania moralności Kanta na rzecz moralności Kalego była wypowiedź Tadeusza Cymańskiego - wspieranego niestety przez redaktora "Gazety Polskiej" Tomasza Sakiewicza - którzy w programie "Forum" na obniżanie standardów przez koalicję PO - PiS głośno i słusznie grzmieli. Ale zaczepieni z paragrafu nie najwyższych standardów koalicji poprzedniej, jako przykład oczyszczający PiS, pozwalający jego politykom gromić dzisiaj Pawlaka i Tuska, stwierdzili, że PiS za swoją nieposzlakowaną moralność zapłacił wręcz utratą władzy. Bo próbując ukarać Andrzeja Leppera za łamanie standardów, Jarosław Kaczyński stracił koalicjanta i parlamentarną większość. Warto zatem przypomnieć, że PiS nie karał koalicjanta, ale niesfornego polityka, który koalicję zrywał. A niskie standardy Samoobrony w niczym nie przeszkadzały Kaczyńskiemu czy Ziobrze, kiedy Leppera i jego partię - już wówczas zgromadzenie ludzi skazywanych wcześniej prawomocnymi wyrokami - do koalicji brali i pozwalali współrządzić państwem.

W tymże programie "Forum" redaktor Sakiewicz wystąpił jednak także w innej, o wiele bardziej pożytecznej roli: przetestował mianowicie na okoliczność Kalego i Kanta Wojciecha Olejniczaka, jednego z najsympatyczniejszych i najbardziej cywilizowanych liderów SLD, który dalsze cywilizacyjne szlify będzie wkrótce zdobywał w parlamencie europejskim. Kiedy Olejniczak zbyt głośno grzmiał na nepotyzm i konflikty interesów tolerowane w koalicji PO - PSL, Sakiewicz przypomniał mu układy rodzinne, z których słynął SLD w czasach swej potęgi. Olejniczak nie był w stanie niczego takiego sobie przypomnieć i z oburzeniem świętoszka zarzucił Sakiewiczowi uprawianie typowej prawicowej propagandy niemającej nic wspólnego z rzeczywistością.

Wyszło na jaw, że jeden z liderów lewicy nie pamięta wydarzeń tak w historii własnej formacji kluczowej, jak choćby sprawa towarzystwa ubezpieczeniowego Polisa, założonego przez żony liderów lewicy, z którymi pierwsze bardzo intratne umowy - na ubezpieczenie budynków, taboru samochodowego itp. - podpisywały resorty podległe bezpośrednio ich mężom lub znajdujące się w obszarze ich politycznego oddziaływania. Można też przypomnieć aferę w Opolu, w której na ławie oskarżonych usiedli zarówno pewna minister rządu Leszka Millera, jak i jej mąż. Nepotyzm był codziennością rządów lewicy i zapominanie o tym lokuje tę formację raczej po stronie Kalego niż Kanta.

Jak to należy robić

Rzeczą dziennikarzy jest opisywanie patologii, nie ich naprawianie. Ja jednak chciałbym na zakończenie wyjść przed szereg i zaproponować coś konstruktywnego. My, ludzie mediów, naprawdę nie oczekujemy od nikogo świętości, nie oczekujemy utopii. Nie spodziewamy się pielgrzymki Pawlaka do Fatimy, ani nawet wspólnych rekolekcji wicepremiera i parlamentarzystów PO w pewnym stylowym podkrakowskim klasztorze.

W tej konkretnej sprawie wystarczyło, żeby Pawlak publicznie przeprosił i powiedział, że co prawda twardych regulacji prawnych nie ma, zatem do karnej odpowiedzialności on się nie poczuwa, ale czekając na bardziej precyzyjne prawo - wręcz się go domagając, o jego jak najszybsze uchwalenie jako wicepremier się troszcząc - rezygnuje natychmiast z usług swojej mamy, swojej konkubiny i swoich kolegów z podwórka w każdej sprawie, w której w grę wchodzi dystrybucja pozostających pod jego bezpośrednim lub pośrednim zarządem publicznych pieniędzy. W dodatku premier przyznaje, że korzystanie z wysokich bez wątpienia kompetencji biznesowych konkubiny i mamy było z jego strony błędem, który się nie powtórzy. I dziękuje śledczym DZIENNIKA, którzy na tę kompromitującą nasz kraj "szarą strefę" konfliktów interesów zwrócili uwagę. A premier Tusk mógłby - dla wsparcia koalicjanta i nadania mu większej wiarygodności - oddelegować minister Piterę, która na kolejnej konferencji prasowej wystąpiłaby u boku Waldemara Pawlaka. A on z ulgą na zmęczonej twarzy dziękowałby jej za to, że dzięki przygotowanym przez nią regulacjom prawnym wreszcie będzie wiedział, czego nie należy robić.

Oczywiście że to hipokryzja - ta odrobina cywilizowanego kłamstwa odróżniająca nas od zwierząt, które profesjonalnie kłamać nie umieją. Ale właśnie w ten sposób podobne sprawy są załatwiane na Zachodzie. Zachodnia Europa też nie jest utopią. Tam także media, mniej więcej raz w tygodniu, znajdują trupa w szafie polityków rządzących lub opozycyjnych. Czasem polityka, właściciela szafy, już się uratować nie da. Jednak zazwyczaj, ponieważ koalicje muszą trwać, a rządy rządzić, odbywa się umoralniający rytuał hipokryzji. Publiczne przeprosiny, czasowe zawieszenie w tej czy innej funkcji, uchwalenie nowych, bardziej precyzyjnych regulacji prawnych. To wszystko przekłada się na nieustający, powolny ruch w górę - ku wyższym standardom, lepszym obyczajom politycznym, bardziej precyzyjnej regulacji obszarów, w których może zachodzić konflikt interesów.

Inaczej odbywa się to poza granicami liberalnego Zachodu. Tam niepokornych dziennikarzy, ujawniających nepotyzm lub korupcję władzy, czasem się pobije, a nawet zabije. Przy władcy łaskawym tylko się ich gazetę czy stację telewizyjną zamknie. Lud wtedy rozumie, że moralność Kalego jest ważniejsza niż moralność Kanta i siła stoi nad prawem. Ale standardy, moralność publiczna, osuwają się tam wciąż niżej i niżej.

Reakcja polskiej klasy politycznej na opisany przez DZIENNIK nepotyzm Pawlaka dowodzi, że Polska, choć znajduje się w drodze na Zachód, jeszcze tam nie dotarła.