Mówiąc inaczej, najbogatsi płacą proporcjonalnie mniejsze w porównaniu ze swoim dochodem niż ci z małymi dochodami. A wszystko bierze się z zasady tzw. trzydziestokrotności – czyli reguły, w myśl której podatnik przestaje płacić składki na ZUS, jeśli jego łączne zarobki przekroczą w ciągu roku pułap trzydziestu średnich krajowych.
Rozwiązaniem miał być tzw. podatek jednolity: nowa danina, która miała połączyć wszystkie składki i podatek dochodowy w jedno. Pomysł był banalnie prosty. Manipulując stawkami nowej „podatko-składki”, można by uczynić system bardziej proporcjonalnym. Całkiem spora grupa ekonomistów na świecie uważa bowiem, że im bardziej proporcjonalne obciążenie dochodów podatkami, tym lepiej dla gospodarczego rozwoju, bo nierówności majątkowe w społeczeństwie nie narastają tak szybko, jak w przypadku choćby opodatkowania liniowego.
Pomysł był może i dobry, ale wykonanie – jak zawsze. Na dobrą sprawę nigdy nie zobaczyliśmy nawet założeń podatku jednolitego, o szczegółowym projekcie nie wspominając.
Sam pomysł został zakrzyczany jako próba wprowadzenia tylnymi drzwiami podwyżek podatków. Trochę z winy niektórych ministrów, którzy wietrząc łatwy wizerunkowy sukces, przeliczyli się przedwcześnie, opowiadając o nowym podatku i wywołując w ten sposób gigantyczny informacyjny chaos. Próba odebrania przywileju przedsiębiorcom – czyli 19-proc. liniowego PIT – została odebrana jako zamach na przedsiębiorczość. I nieważne, że w dużym stopniu z tego rozwiązania korzystają tzw. samozatrudnieni z wysokimi zarobkami, którzy unikają w ten sposób 32-proc. podatku ze zwykłej skali.
Taka narracja – czyli próba zgnębienia przedsiębiorczości – rządowi była bardzo nie na rękę. Bo właśnie próbuje on przekonać wszystkich, że biznes to dla niego oczko w głowie. I że główny priorytet na 2017 r. to wzrost gospodarczy. Nie sposób pogodzić tych deklaracji z podnoszeniem podatków. Dlatego krótko przed końcem roku wicepremier Mateusz Morawiecki ogłosił koniec prac nad jednolitą daniną. Uspokajając przy tym przedsiębiorców, że nie będzie żadnych zmian w 2017 r.
W ten sposób rząd zażegnał kryzys, który sam wywołał nieudolną prezentacją niedopracowanego projektu. A podatek jednolity trafił na półkę z niezrealizowanymi pomysłami.