Uczestników rynku walutowego kompletnie nie interesują szczegóły umowy brexitu zawartej w miniony czwartek. Nie ma dla nich znaczenia, w jakim stopniu różni się ona od trzykrotnie odrzuconego przez parlament porozumienia byłej premier Theresy May. Nikt się też nie zastanawia, czy towary wpływające przez port w Belfaście rzeczywiście będzie można oclić odpowiednią stawką – w zależności od tego, czy trafią do Irlandii Północnej, czy też do Republiki Irlandii.
Niewielu inwestorów obchodzi również konieczność przyjęcia unijnych regulacji w kontekście podatku Vat na irlandzkiej wyspie, a także kwestia, kto tak naprawdę wygrał trwające przez cały ostatni tydzień negocjacje pomiędzy Brukselą a Londynem. Obecnie liczy się tylko jedna informacja. Czy na wyjątkowym, sobotnim posiedzeniu Izby Gmin wynegocjowany przez Borisa Johnsona deal zostanie przyjęty?
Trudno o bardziej nieprzewidywalny parlament
Teoretycznie głosowanie w Izbie Gmin powinno być tylko formalnością. Wymagana jest zwykła większość głosów, by porozumienie wyjściowe zostało przyjęte przez Zjednoczone Królestwo. Boris Johnson nie ma jednak większości w niższej izbie brytyjskiego parlamentu. Jego konfrontacyjna polityka w relacji do UE (trwała przez niespełna 3 miesiące do spotkania z irlandzkim premierem tydzień temu) spowodowała odejście ok. 20 przedstawicieli jego partii. Porozumieniu sprzeciwiają się również unioniści reprezentowani przez DUP. Czy zatem umowa Johnsona jest skazane na porażkę? Niekoniecznie.
Przede wszystkim konserwatywni rebelianci mogą częściowo wrócić pod skrzydła Johnsona, obawiając się o reelekcję (przedterminowe wybory to scenariusz na najbliższe tygodnie). I nawet mają ku temu względnie logiczny powód – premier znacznie złagodził swoje stanowisko w stosunku do Brukseli.
Po drugie lewa strona brytyjskiej sceny politycznej także nie jest idealnie spójna. Prawdopodobnie ok. 10-15 laburzystów byłoby gotowych poprzeć umowę Johnsona, gdyż zostali wybrani przez wyborców chcących brexitu. Czy uda się ich zmusić, by głosowali zgodnie z linią partii (przeciwko Johnsonowi), to niezwykle trudne do przewidzenia.
Niewykluczone również, że część z 10 deputowanych DUP także może poprzeć Johnsona. Właściwie jedynie liberałowie, Partia Brexitu (jej lider Nigel Farage uważa, że umowa na warunkach premiera więzi Wielką Brytanię w Unii), oraz szkocka SNP w całości powinny głosować przeciwko porozumieniu.
Rozkład głosów – każdy ma inny szacunek
Stosunkowo krótki okres negocjacji warunków porozumienia oraz brak jedności partyjnej wśród głównych ugrupowań brytyjskiego parlamentu niezwykle utrudniają oszacowanie szans na przyjęcie umowy. Daje to pożywkę do tworzenia różnych scenariuszy.
Konserwatywny "The Telegraph" ocenia, że porozumienie Johnsona zostanie przyjęte przez Parlament stosunkiem głosów 325:317, zakładając przy tym realnie, że połowa rebeliantów wśród torysów poprze premiera. Dyskusyjne staje się natomiast założenie, że ok. 20 laburzystów zagłosowałoby razem z Johnsonem. Ta liczba jest raczej bliżej 10, co oczywiście automatycznie odwraca wynik głosowania.
"The Times" przyjmuje inne założenia. Według dziennika 297 członków Izby Gmin odrzuci deal, a 286 da mu zielone światło. Pozostaje zatem jeszcze 56 głosów, których nie rozdysponowała gazeta.
Jeżeli ktoś liczył, że problem rozwiąże elitarny dziennik światowych finansów, to jest w błędzie. "Financial Times" oczekuje, że 321 parlamentarzystów zagłosuje przeciwko porozumieniu, a 318 za. Od razu warto podkreślić, że przewaga trzech głosów przy skali niepewności co do decyzji ok. 50 deputowanych w praktyce oznacza, że oba rozwiązania są równie prawdopodobne.
Funt zareaguje gwałtownie
Biorąc pod uwagę olbrzymią niepewność co do wyniku głosowania, można być przekonanym co do jednego. Rynek nie będzie w stanie przed weekendem ocenić, czy parlament poprze deal Johnsona, czy też go odrzuci. Oceni to dopiero po weekendowej przerwie.
Gdyby doszło do przyjęcia porozumienia, wtedy ryzyko chaotycznego opuszczenia UE przez Wielką Brytanię znacznie się zmniejsza. Można również oczekiwać, że przedterminowe wybory wygrają umiarkowani konserwatyści, którzy po zdobyciu stabilnej większości nie zechcą rozpoczynać kolejnej batalii z Brukselą i skupią się na negocjacjach kompleksowej umowy handlowej z UE. Zakładany relatywny spokój w kontekście do brexitu może spowodować wzrost funta nawet o 15-20 groszy w relacji do złotego tuż po otwarciu rynków w niedzielną noc.
Z kolei w przypadku odrzucenia porozumienia ilość możliwych rozwiązań znacznie się rozszerza. Niewykluczone byłoby nawet pozostanie Wielkiej Brytanii w UE, gdyby w tę stronę zmierzała opozycja podczas kampanii do przedterminowych wyborów. Rynek jednak raczej odrzuciłby ten sprzyjający funtowi scenariusz i skupiłby się na tym najbardziej negatywnym.
Zmuszenie Johnsona (przez ustawę Benna w przypadku odrzucenia porozumienia) do przedłużenia okresu negocjacyjnego z Brukselą spowodowałoby konieczność wrzucenia czwartkowej umowy do niszczarki, zwłaszcza gdyby wyborcy uznali, że poszedł on na zbyt duże ustępstwa w stosunku do UE. Dużą grupę w przyszłym parlamencie mogliby stanowić zwolennicy twardego brexitu lub wyjścia ze Wspólnoty na brytyjskich warunkach. Ryzyko chaotycznego opuszczenia Unii w porównaniu do sytuacji z piątku znacznie by wzrosło, co mogłoby się przełożyć nawet na 10-15 groszowe spadki funta tuż po weekendzie.
W rezultacie staje się niemal pewne, że funt w poniedziałek wykona olbrzymi skok. Niestety, niemożliwa wydaje się ocena, czy będzie to skok w górę, czy też w dół.