Daniel Walczak: Kiedy Irlandczycy zaatakowali wasz dom? Od razu po sobotnim meczu?
Robert Kowalski*: Dopiero w niedzielę około godz. 21. Oglądaliśmy we czterech telewizję, gdy nagle szyba w oknie pękła. Przez rozbite okno wleciały butelki.

Reklama

Lecą butelki, co robicie?
Schowaliśmy się, żeby nie oberwać odłamkami szkła. Na szczęście policjanci przyjechali bardzo szybko, ale tylko spisali zeznania. Po godzinie znów się zaczęło, ale już na ostro.

Jak to?
Próbowali wejść do środka. Kopniakami wyważyli drzwi, ale zdążyliśmy je zastawić stołem i zablokować. Wtedy ruszyli do okna, bo mieszkamy na parterze. Wybili szyby do końca, daliśmy jednak radę zasłonić otwór telewizorem, to ich opóźniło. Chcieliśmy uciec przez tylne wyjście, ale gdy tylko otworzyliśmy drzwi, od razu poleciały butelki. Byliśmy otoczeni.

Zupełnie jakbyście bronili się w twierdzy, na wojnie. Co wtedy pan myślał?
Bałem się. Bałem się o życie. Ja widzę, jak Irlandczycy tu żyją, jak się biją. Myślę, że gdyby wdarli się do nas, to skończylibyśmy w szpitalu. Nawet nie byłoby sensu się bronić, mogło być tylko gorzej.

Ale policja w końcu was uratowała?
Przyjechali w kilka opancerzonych wozów, zapakowali nas po jednym do każdego i odwieźli do mojego przyjaciela. Nie wiem, co z resztą naszych rzeczy, ale nie wrócimy do tego domu na pewno. Od wczoraj szukamy nowego mieszkania.

Nie boicie się chodzić po mieście?
Musimy pozałatwiać nasze sprawy. Ale kiedy idę ulicą, mam wrażenie, że wszyscy patrzą na mnie, że wiedzą, kim jestem. No i słusznie, bo poleciał w naszą stronę kamień, jakaś grupka zaczęła za nami iść.

Śledzili was?
Tak. Schroniliśmy się w szpitalu i wyjechaliśmy po kryjomu taksówką. Nikt nas nie zauważył i jesteśmy znów u mojego znajomego.

Reklama

Wracacie do Polski?
Załatwiamy bilety. Koledzy wracają na zawsze, ja jeszcze się zastanowię.

*Robert Kowalski mieszka i pracuje w Belfaście od lipca 2008 roku