Brał udział w dziwnych przetargach zbrojeniowych dla MON, handlu sprzętem specjalnym, prywatyzacjach, kupnie sieci hoteli (m.in. Prezydent i Ondraszek w Bielsku Białej i Orle Gniazdo w Szczyrku), pośrednictwie nieruchomości o wątpliwym statusie prawnym, mafii paliwowej, przekrętach Wojskowych Służb Informacyjnych. Ale aresztowany dotychczas był tylko raz - w grudniu 2001 roku wpadł na próbie wyłudzenia 600 tysięcy dolarów z Bank of California przy pomocy podrobionych czeków. Chętnie rozmawiał z dziennikarzami i nie ukrywał swoich kontaktów z mafią, chociaż oburzał się na określenie "kasjer mafii”. Wśród jego znajomych byli "Słowik”, "Pershing”, "Lutek”, "Wańka”, "Dziad”, "Wariat”, "Marian”, czyli szefowie gangów wołomińskiego i pruszkowskiego.

Reklama

"Wszystkich znałem. Kto ich nie zna? W moim kręgu wszyscy bawili się razem, politycy, biznesmeni, k..., obyczajówka, dewizówka, bandyci, złodziej, prasa, show-biznes. Wszyscy. Gdybym się nie kolegował z chłopcami z miasta, to by mnie wywieźli do lasu. Albo opodatkowali" - zwierzył się kilka lat temu dziennikarzom Wojciechowi Cieśli i Jerzemu Jachowiczowi. Nie mniej chętnie opowiadał o swoich kontaktach z politykami, m.in. Jackiem Dębskim i Ireneuszem Sekułą. Po dziwnej śmierci tego ostatniego od jego spadkobierców odkupił prawo wydawania pisma dla elit pt. "VIP", w którym brylowali politycy i biznesmeni.

Miesięcznik rozdawany był za darmo m.in. w Sejmie i leżał głównie w klubie SLD. Ale P. nie gardził żadną stroną sceny politycznej. Oficjalnie i półoficjalnie doradzałem ministrom. "Byłem kimś" - mówił. To on także umówił słynne spotkanie Zbigniewa Farmusa, asystenta Romualda Szeremietiewa, z przedstawicielem koncernu zbrojeniowego z RPA, podczas którego miało dojść do żądania łapówki za przetarg na armatohaubice. W sądzie P. był jednak świadkiem obrony Farmusa. "Pożyczyłem Szeremietiewowi pieniądze, bo płakał, że nie ma na spłatę długów za ten swój dom" - chwalił się nam na korytarzu sądowym. Szeremietiew twierdził natomiast, że nazwisko P. nic mu nie mówi.

Robert P. szybko zorientował się też, że przydatni mogą być politycy Samoobrony, i szybko się z nimi zaprzyjaźnił. Nie ukrywał też swoich kontaktów ze służbami specjalnymi. "Te plotki pomagają mi w interesach. A ci wygoleni chłopcy, którzy tu do mnie przychodzą, są z UOP" - mówił nam kiedyś, pytany o dziwnych typów widzianych w jego otoczeniu.

Biznesu u Roberta P. uczył się m.in. Adam Ch, prezes konsorcjum Victoria, zamieszany w działalność mafii paliwowej, który twierdził, że pracuje dla UOP, a potem ABW. Ostatnio trafił znowu na łamy gazet po tym, jak w dziwnych okolicznościach handlował nieruchomościami w centrum Warszawy. W interesach z nieruchomościami miało mu pomagać także to, że jest prezesem Fundacji Ofiar Holocaustu w Warszawie. W mojej ocenie uderzenie w P. to trafienie w sam środek podziemia gospodarczego w Polsce.