Sąd nieprawomocnie oddalił pozew Ziobry wobec Stankiewicza, b. naczelnego "Newsweeka" Wojciecha Maziarskiego oraz wydawcy tygodnika. Mocą wyroku nie muszą oni ani przepraszać byłego ministra sprawiedliwości z PiS, ani też wpłacać 50 tys. zł na cel społeczny - jak chciał Ziobro. Teraz on sam ma zaś im zwrócić 8,1 tys. zł kosztów procesu.
Sąd uznał, że Stankiewicz miał prawo do ostrej krytyki władzy, skoro "padł ofiarą jej działań" jako jeden z dziennikarzy rozpracowywanych przez służby specjalne w 2007 r. Sąd uznał te słowa za realizację prawa do wolności wypowiedzi.
W 2010 r. "Gazeta Wyborcza" podała, że ABW, CBA i policja zbierały w latach 2005-2007 dane na temat połączeń telefonicznych 10 dziennikarzy, badając billingi z okresu nawet dwóch lat. Wśród tych dziennikarzy był m.in. Stankiewicz.
To jakiś matrix. Ziobro przygotował aferę gruntową, Ziobro doprowadził do przecieku w tej sprawie, a źródeł przecieku szukał w moim telefonie. To żałosne. Panie Ziobro, mam dla pana ofertę. Jeśli podniecają pana moje bilingi, to chętnie je panu dam - nowsze i starsze. Niech pan dzwoni, przecież zna pan mój numer. Panie Zbyszku, pan się nie boi - skomentował wówczas tę informację Stankiewicz na portalu newsweek.pl.
Ziobro uznał te słowa za naruszające jego dobra osobiste. W pozwie wskazano m.in., że wypowiedź zawiera nieprawdę, gdyż Ziobro nie przygotował afery gruntowej, nie prowadził też inwigilacji dziennikarza. Pozwani wnosili o oddalenie pozwu. Podkreślali, że inkryminowane słowa były reakcją "na gorąco" na informacje "GW" i że nie sugerowały by Ziobro złamał prawo.
Sąd uznał, że wypowiedź Stankiewicza naruszyła wprawdzie dobra osobiste powoda, ale nie była bezprawna - a w takiej sytuacji pozew podlega oddaleniu.
W uzasadnieniu wyroku sędzia Katarzyna Bojańczyk powołała się na konstytucyjne prawo do swobody wypowiedzi. - Jako jeden z tych, którzy padli ofiarą działań władzy, (Stankiewicz) miał prawo do wyrażenia na bieżąco krytycznego stosunku do tych działań - powiedziała sędzia. Dodała, że nawet jeśli nie można przesądzać, że to Ziobro odpowiada za "aferę gruntową", to te słowa mieszczą się w granicach wolności wypowiedzi.
Sąd odrzucił tezę Ziobry, by Stankiewicza obowiązywała w tej wypowiedzi ustawowo wymagana od dziennikarzy rzetelność i staranność. Sąd uznał, że wypowiadał się on nie jako dziennikarz, ale jako obywatel, którego dotknęły działania władzy. Zdaniem sądu wydawca "Newsweeka" nie miał też - jak twierdził powód - obowiązku uzyskania komentarza Ziobry, bo nie była to "pogłębiona analiza", ale wypowiedź "na gorąco"
Po wyroku Stankiewicz powiedział, że sąd wykazał politykom, że nie mogą sami używać w debacie ostrego języka, a zarazem pozywać za to samo dziennikarzy. Dodał, że oczekuje teraz przeprosin Ziobry, który swym pozwem wywierał nacisk na dziennikarzy, by nie komentowali ważnych spraw.
Na ogłoszeniu wyroku nie było ani Ziobry, ani jego pełnomocnika.
Reprezentujący Stankiewicza mec. Dariusz Pluta mówił wcześniej, że przed sejmową komisją śledczą Ziobro zeznawał na temat genezy ewentualnego przecieku w aferze gruntowej m.in., że w godzinach wieczornych 5 lipca 2007 r. zwrócił się do ówczesnego ministra spraw wewnętrznych i administracji Janusza Kaczmarka o spotkanie ws. akcji specjalnej CBA. - Przekazałem panu Kaczmarkowi wiedzę, że dnia następnego będzie finalizowana operacja specjalna - mówił Ziobro.
W 2009 r. prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie przecieku z "afery gruntowej". Uznano, że w żadnej z badanych wersji ewentualnego przecieku nie udało się znaleźć jednoznacznych dowodów przestępstwa. Umorzono także śledztwo ws. inwigilacji dziennikarzy za rządów PiS.