Premier Tusk apelujący o przyjęcie reformy emerytalnej z pewnością nie mówi całej prawdy. Wmawia się nam, że mężczyźni będą pracowali o dwa, a kobiety o siedem lat dłużej. Rzeczywiście czas pracy wzrośnie natomiast dla mężczyzn o lat 5, a dla kobiet aż o 10.
Kiedy mowa o przedłużeniu pracy (właściwie należałoby mówić o późniejszym wypłacaniu emerytury, bowiem pracowników w wieku przedemerytalnym się zwalnia i nic nie wskazuje na to, by w przyszłości miało się to zmienić), wspomina się tylko o tym, co na końcu. Jednakże wiek roboczy także kiedyś się zaczyna i tu wkrótce pojawią są dodatkowe trzy lata pracy.
Jeden rok jest widoczny dla wszystkich – pójście do szkoły w wieku lat sześciu, a nie siedmiu, oznacza, że za kilkanaście lat nowe pokolenie zacznie pracę co najmniej o rok wcześniej. Zakładając wprowadzenie tej zmiany w 2014 r., pracować wcześniej zaczniemy około roku 2025 – 2030 (6 lat podstawówki, 3 gimnazjum, 3 liceum, niektórzy studia).
Kolejne dodatkowe dwa lata pracy nie zostały na razie zauważone, tymczasem ich pojawienie się jest oczywistą konsekwencją prowadzonej obecnie reformy edukacji. Te dwa lata dojdą w wyniku przekształceń systemu edukacji na styku gimnazjum – liceum i liceum – studia.
Punkt pierwszy to faktyczna, jak można przewidywać, wkrótce także formalna, zmiana systemu z 3 + 3 (trzy lata gimnazjum i trzy lata liceum) na 4 + 2. Obecnie pierwsza klasa liceum staje się praktycznie ostatnią klasą gimnazjum, wykształcenie ogólne zostaje więc skrócone do 10 lat. Ostatnie dwa lata liceum stają się specjalistycznym kursem przygotowującym do określonego typu czy kierunku studiów. Warto dodać, że dziwnie przypomina to system wprowadzony reformą Janusza Jędrzejewicza w 1932 r. Jednak że do tej zmiany dołącza druga, czyli tzw. proces boloński na uczelniach, który wprowadza podział na studia licencjackie (najczęściej trzyletnie) i uzupełniające studia magisterskie. Jawnym celem tej zmiany jest przekształcenie studiów licencjackich w zawodowe, takie, po których można i coraz częściej idzie się do pracy.
Reklama
Jednak że w obecnie obowiązującym systemie przy trzyletnim liceum ogólnokształcącym licencjat daje, z punktu widzenia pracodawców, zbyt mało. Prawdziwe i przydatne wykształcenie wyższe to magisterium. Gdy jednak dwuletnie liceum stanie się przygotowawczym zawodowym kursem do konkretnych studiów, to w połączeniu z trzema latami licencjatu otrzymujemy pięcioletnie specjalistyczne przygotowanie do zawodu. Magisterium staje się zbędną fanaberią i z procesu kształcenia ubywają ostatnie dwa lata, których brakowało do przedstawionego na początku rachunku.
Podsumujmy – zaczynamy szkołę w wieku lat 6, uczymy się łącznie lat 15 (6 podstawówka, 4 gimnazjum, 2 liceum, 3 licencjat) i możemy iść do pracy. Mamy lat 21. Emerytura w wieku lat 67. Wychodzi 46 lat na rynku.
Powstaje rzecz jasna pytanie o to, jaki jest naprawdę stan finansów państwa, ZUS, KRUS i wydzielonych systemów emerytalnych (np. wojskowego czy policyjnego), by trzeba było podejmować kroki aż tak drastyczne. Jeśli bowiem ratunkiem dla ministra Rostowskiego i jego następców ma być przedłużenie czasu pracy na końcu kariery o 2 lata, to, biorąc pod uwagę dołożenie 3 lat na początku, można by chyba ujednolicić wiek emerytalny na poziomie 64 lat (mężczyźni 3 – 2; kobiety 7 – 3)?
Chyba że problem leży zupełnie gdzie indziej. Tak dla ciekawości – parę dni temu BCC oraz FOR odbyły konferencję silnie wspierającą opóźnienie wieku emerytalnego. Może by tak zapytać zrzeszonych w BCC przedsiębiorców, ile zatrudniają osób w wieku 50+ (w liczbach bezwzględnych i procentowo) i jaką prowadzą politykę w stosunku do pracowników w wieku przedemerytalnym.
Za sprawą reformy edukacji trzeba doliczyć trzy lata na starcie kariery