- Już 1 września 2014 r. dzieci, które pójdą do szkoły po raz pierwszy, otrzymają darmowy podręcznik. I będzie to tylko jedna książek. Zamiast pakietu książek, który kosztował kilkaset złotych, uczniowie otrzymają jedną, darmową książkę - oświadczył właśnie premier podczas ogłaszania planów rządu na 2014 rok. I tym samym już w styczniu zgotował sobie problemy na nowy rok.

Reklama

Rynek podręczników od lat jest właściwie jedyną stabilną częścią coraz bardziej kulejącego rynku książki. Mając, jak wynika z najnowszych danych Biblioteki Analiz w 2012 roku, wartość ponad 840 mln złotych (to o 3 proc. więcej niż rok wcześniej) jest nie lada gratką dla wydawców i czasem ostatnim źródłem zarobku dla księgarzy, którego na pewno nie pozwolą sobie łatwo odebrać.

Owszem: działający na tym rynku wydawcy od wielu lat są ostro krytykowani za rosnące ceny podręczników i ich coroczne niemal zmiany, przez co uczniowie nie mogą korzystać z egzemplarzy używanych. Krytykowani są także za momentami bliskie korupcji praktyki nakłaniania nauczycieli do wyboru właśnie ich produktu.

Ale żadna krytyka przez lata nie psuła im biznesu. Z roku na rok rośnie liczba wydawanych podręcznikowych tytułów. Jeszcze w 2007 roku było ich 3520, a w 2012 już ponad 4890. I choć - głównie z powodu niżu demograficznego - spada liczba sprzedawanych egzemplarzy (w tych samych latach z 50 do 47 mln) to i tak jest to praktycznie jedyny typ książek dający wciąż realne zarobki.

Tym samym pomysł, by rodzice blisko 500 tysięcy tegorocznych pierwszaków, zamiast kupić książki o wartości co najmniej 100-120 mln złotych, dostali je od rządu za darmo, na pewno wywoła wściekłość wydawców. I wątpliwe, by udało się ich uspokoić np. przetargiem na przygotowanie takiego podręcznika. Już przy e-podręcznikach (także bezpłatnych dla uczniów), które rząd zamówił trzy lata temu, pokazali oni, że w takiej sytuacji potrafią zagrać wspólnie i masowo zbojkotowali konkurs.