Tomasz Lis nie chciał wprost odpowiedzieć na pytanie, kto miałby naciskać na szefa stacji. Zasugerował tylko, że mógł to być premier Kaczyński. "Zapytajcie premiera, czy patrząc prosto w oczy może powiedzieć, że w rozmowach z Solorzem nigdy nie żądał natychmiastowego usunięcia mnie z Polsatu" - mówił tajemniczo dziennikarz.

Reklama

Lis otwarcie i bardzo jednoznacznie deklarował, co sądzi o PiS. "Jeśli wybory wygra PiS, nie będziemy mogli tu sobie tak rozmawiać za rok" - wieszczył w rozmowie z RMF i "Newsweekiem". I odradzał wszystkim głosowanie na partię Kaczyńskiego.

Dziennikarz nie ma wątpliwości, że "był od a do z prześwietlany". "Jakby ktoś coś na mnie znalazł, nie fatygowałby się już do szefa stacji" - podsumował dziennikarz. I szedł dalej. Oskarżył władzę o stosowanie nacisków wobec mediów. "Naciski nie dotyczyły tylko mnie, nie dotyczyły tylko Polsatu" - mówił tajemniczo. Ale zaraz dodał, że na niego osobiście nikt nie naciskał.

To już kolejne publiczne oskarżenia formułowane przez Lisa. Wcześniej, w rozmowie z DZIENNIKIEM dziennikarz powiedział, że czuje się ofiarą politycznych rozgrywek. Jednak sam właściciel Polsatu stanowczo zaprzecza oskarżeniom. "Żadnych nacisków nie było. Żałuję, że Tomek odszedł, ale musimy dbać o koszty, w grę wchodzą ogromne oszczędności" - tłumaczy Solorz.

Reklama

Jakie są plany Lisa na przyszłość? Dziennikarz mówi, że na razie szuka pracy. Wyznał, że dostał oferty startu w wyborach z ramienia trzech partii. Wszystkim odmówił. "Bo chcę być dziennikarzem" - tłumaczył.