Izrael jest najwyraźniej coraz bliższy zaatakowania obiektów nuklearnych Iranu - pisze w środę "Der Spiegel" w wydaniu internetowym i wylicza powody, dla których - jego zdaniem - strona izraelska może zignorować obawy Zachodu przed takim atakiem.

Reklama

Według "Spiegla" argumentację rządu izraelskiego można streścić w trzech słowach: teraz albo nigdy. Izraelski minister obrony Ehud Barak wskazywał ostatnio, że w ciągu kilku miesięcy Iran ukryje swe instalacje wzbogacania uranu głęboko pod ziemią i będą one w znaczniej mierze bezpieczne przed nalotami. Obiekt w Fordo jest podobno 80-90 metrów pod ziemią.

"Spiegel" odnotowuje, że przedstawiciele izraelskiego rządu regularnie podkreślają, iż dysponujący bronią nuklearną Iran byłby "egzystencjalnym zagrożeniem" dla Izraela, więc trzeba temu zapobiec, w razie konieczności - za wszelka cenę. Ehud Barak ostrzegał, że czasu pozostaje niewiele: "Ten, kto mówi "później", może się w końcu przekonać, że "później" było już "za późno"".

Według "Spiegla" mnożą się obecnie sygnały, że choć Waszyngton w dalszym ciągu stawia na sankcje wobec Iranu, Izrael może się poważyć na jednostronne działanie. Z punktu widzenia Izraela nie sprawdzają się posunięcia, które miałyby być alternatywą dla interwencji militarnej - presja polityczna, sankcje gospodarcze, czy obietnice inwestycji.

Zachodnie służby wywiadowcze są zgodne w ocenie, że Teheran nie podjął jeszcze wprawdzie decyzji o budowie bomby atomowej, ale rozwinął wszystkie niezbędne do tego technologie - wskazuje "Spiegel".

Zdaniem niemieckiego tygodnika potencjalne następstwa izraelskiego ataku - chaos na Bliskim Wschodzie, wiele ofiar i katastrofalne skutki gospodarcze - wcale nie muszą przemawiać przeciwko takiemu działaniu Izraela. Część obserwatorów jest zdania, że eskalacja leżałaby w interesie Izraelczyków - mieliby wtedy powód do atakowania nie tylko irańskich obiektów nuklearnych, lecz także przemysłowych, energetycznych, łącznościowych itp. A gdyby Iran spełnił groźbę zamknięcia cieśniny Ormuz, przez którą transportowane są znaczne ilości ropy naftowej, do wojny musiałyby przyłączyć się Stany Zjednoczone.

Na zakończenie "Spiegel" pisze, że Izrael ma dobre doświadczenia z nalotami na obiekty nuklearne. W 1981 r. izraelskie lotnictwo zniszczyło iracki reaktor Osirak. W 2007 roku izraelskie myśliwce zaatakowały syryjski obiekt wojskowy al-Kibar. Izrael do dziś nie wydał oficjalnego oświadczenia w sprawie tej operacji, ale - jak podkreśla "Spiegel" - śledztwo Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej wykazało, że w al-Kibar był reaktor jądrowy. Ani Irak, ani Syria nie zdecydowały się na uderzenia odwetowe.