Rosyjskie media prorządowe nie wahają się też rozdmuchiwać każdej informacji, która może ukazać protestujących jako opłacanych przez Waszyngton faszystów. Kilka dni temu furorę zrobiła niepotwierdzona przez nikogo informacja portalu Kresy.pl, jakoby 130 ukraińskich nacjonalistów miało zatrzymać zmierzający do Lwowa autobus i nakazać podróżującym nim Polakom krzyczeć „Chwała Ukrainie”. Informacja pojawiła się m.in. na stronie ekonomicznego dziennika „Wzglad”, chociaż nie potwierdziły jej ani ukraińskie, ani polskie służby porządkowe.
Jeszcze ciekawsze informacje podało państwowe radio Gołos Rossii. Oto Rumuni i Węgrzy mieliby szykować się do rozbioru Ukrainy. Pojawiły się świadectwa rosnącego zainteresowania strategicznie ważnymi rejonami Ukrainy Zachodniej ze strony Węgier i Rumunii. Władze szykują inwazję? Nic z tego. W przypadku Rumunii chodziło o publicystyczny tekst w dzienniku „Adevărul”, którego autor zastanawiał się, jak Bukareszt mógłby pomóc swoim rodakom, gdyby na Ukrainie wybuchła wojna domowa, a na jej wschodzie doszło do rosyjskiej interwencji. W przypadku Węgier pretekst był jeszcze mniej poważny – o rzekomych zakusach Budapesztu napisał jeden z lokalnych portali na Zakarpaciu.
W relacjach rosyjskiej państwowej telewizji podkreśla się przede wszystkim rolę Sektora Prawicowego, skrajnej organizacji będącej awangardą walk ulicznych z milicją. W obiektywie rosyjskich kamer dość marginalna grupka nacjonalistów rozrasta się niemal na cały Majdan, zaś cytowani przez telewizję Rossija eksperci prześcigają się w poszukiwaniu zachodniego śladu i opłacanych z Waszyngtonu manifestantów. Nic dziwnego, że rosyjska propaganda bywa coraz częściej wyśmiewana. Oto sfingowane konto znanego propagandysty Dmitrija Kisielowa na Twitterze podaje: „Majdanowscy bandyci kradną z zoo pingwiny, mrożą je żywcem i budują z nich barykady”. Cóż, Twitter jest jak papier – wszystko zniesie.