Inne
Inne

Dźwigi i ciężarówki wjechały w sobotę na miejsce tragedii obok mirosławskiego lotniska wojskowego. W tajemnicy, leśnymi drogami i przez tylną bramę, wywożono porozrywane części samolotu i zmasakrowane ciała ofiar. Do pracującej w strefie "zero" ekipy dotarli reporterzy "Faktu".

Ludzie musieli pracować bardzo sprawnie, bo nad okolice nadchodziła wielka wichura, która mogła rozrzucić szczątki po lesie. Wojskowi starali się pozbierać najdrobniejsze nawet przedmioty, takie jak np. telefony czy dokumenty. Jak ustalił "Fakt", katastrofę przetrwały telefony komórkowe niektórych lotników, pełne nieodebranych połączeń.

Reklama

"Próbowałem dodzwonić się do pułkownika Maniewskiego pół godziny po tragedii i słyszałem sygnał połączenia. Byłem przekonany, że on tym samolotem nie leciał" - przyznaje ze smutkiem Rafał Michalski z Kołobrzegu, dobry znajomy pułkownika.

Na te telefony dzwoniły też pełne nadziei żony i matki zabitych w wypadku. Dzwoniły tak długo, aż w aparatach wyczerpały się baterie - pisze "Fakt".

Gdy podchodzi się bliżej do tego, co było kiedyś wojskowym samolotem transportowym, to widać, że metalowe elementy są powyginane od uderzenia, a pozostałe fragmenty są kompletnie wypalone - relacjonuje "Fakt".

Reklama

W weekend w strefie "zero", czyli dokładnie w miejscu, w którym rozbił się samolot, stał między innymi specjalistyczny samochód techniczny. Na jego naczepie działały komputery mające pomóc pracującej na okrągło ekipie.

Decyzja o wywiezieniu wraku zapadła, bo oględziny na miejscu zakończyła ekipa wojskowych prokuratorów i komisja badająca wypadek. Ciężkie dźwigi podnosiły wielkie elementy kadłuba i ładowały je na przyczepy ciężkich pojazdów.

Jako ostatni pracująca w strefie zero ekipa podnosiła ogon samolotu. Ustawione na kształt krzyża stateczniki przez cały czas górowały nad okolicą, niczym pomnik upamiętniający tragiczną śmierć lotników - pisze "Fakt".

Żołnierze zamarli, kiedy podnoszone dźwigami elementy odsłoniły nieodnalezione wcześniej, zmiażdżone szczątki ofiar. Zwłoki składano w ustawionym w pobliżu pomarańczowym namiocie - czytamy w "Fakcie". Nieco później na teren miejsca tragedii znów wjechały karawany. Prawdopodobnie już wszystkie ciała zostały przewiezione do Zakładu Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Szczecinie, gdzie próbuje się je zidentyfikować za pomocą badań DNA.