Michał Fura: Co się czuje, gdy sprzedaje się udziały za kilkaset milionów złotych?
Łukasz Wejchert*: Dla mnie ta sytuacja od początku była względnie prosta. Zawsze byłem zafascynowany nowymi technologiami oraz internetem i wiedziałem, że docelowo chcę się zajmować tylko tym. Sprzedaż grupy TVN była okazją, by dokonać życiowej zmiany i zajmować się wyłącznie tym, co zawsze było moją pasją.
Nie żałuje pan decyzji o odejściu z rodzinnej firmy?
Byłem częścią biznesu rodzinnego, poprzez współpracę Onetu z TVN rozwinęliśmy całą grupę i robiliśmy fajne rzeczy. Nie żałuję tego, a wręcz przeciwnie – wiele się dzięki temu nauczyłem. Do wspólnej pracy namówił mnie ojciec, w momencie gdy dopiero wchodziłem w dorosłość i byłem zafascynowany raczkującym jeszcze internetem. Chciałem wtedy inwestować w sieć, choć nie miałem o tym bladego pojęcia. Z perspektywy czasu widzę, że podjąłem słuszną decyzję, wchodząc do rodzinnej firmy, bo zyskałem cenne doświadczenie.
Reklama
Kiedy podjął pan decyzję, że opuści ITI?
Mniej więcej przed rokiem.
Tak po prostu?
Niedawno robiliśmy z żoną porządki i w ręce wpadła nam kartka. W 2004 r. zanotowałem na niej kilkanaście celów, które chciałbym osiągnąć w przyszłości. Jeden z nich brzmiał: „Odkupić Onet od ITI”. Rok temu, gdy pomyślałem o wyjściu z Grupy ITI, rzeczywiście miałem założenie, że opuszczam koncern z portalem.
Dlaczego tak się nie stało?
Głównie z powodów formalno-prawnych. Byłem udziałowcem zarówno ITI, jak i spółki publicznej, jaką jest TVN. To komplikowało sytuację.
Teraz stara się pan o odkupienie Onetu?
Jest dużo plotek na ten temat, a ja nie lubię takiego szumu. Co do Onetu, to nie wiem nawet, czy jest na sprzedaż.
Nie ma jakiegoś porozumienia w tej sprawie między panem a obecnymi udziałowcami ITI?
Absolutnie nie. Nie prowadzimy nawet żadnych rozmów na ten temat. Mogę jedynie powiedzieć, że jeśli portal zostanie wystawiony na sprzedaż, na pewno rozważę tę opcję. Wiele zależy jednak od ceny. W porozumieniu z jednym z funduszy inwestycyjnych – globalnym, specjalizującym się w nowych technologiach i nieobecnym jeszcze w Polsce – analizujemy różne opcje. Jest wśród nich potencjalne przejęcie Onetu lub inna transakcja na podobną skalę, ale to niejedyny scenariusz, który bierzemy pod uwagę.
Pojawiły się spekulacje, że rozmawia pan z rosyjskim gigantem internetowym Yandex na temat wspólnego zakupu Onetu?
Dementuję. Owszem, kiedyś odwiedziłem Yandex, spotkałem się z jego prezesem, który zaprezentował mi biznes – trzeba przyznać, że zbudowali imponujące rzeczy. Z tego, co wiem, chcą wejść na inne rynki z własną wyszukiwarką.
Ale czy jest sens kupować Onet? Podobno czas portali minął.
Onet ma silną markę i wszystko zależy od koncepcji dalszego rozwoju. Sam mam pewien pomysł, ale nie będę go ujawniał. Żyjemy w momencie dla rynku historycznym – jesteśmy w trakcie kolejnej zmiany platformy dystrybucji treści internetowych. Coraz więcej osób do konsumpcji internetu używa smartfonów i tabletów, zamiast komputerów, czyli zastępuje urządzenia stacjonarne mobilnymi. A za każdym razem, gdy mamy do czynienia ze zmianą platformy, otwierają się możliwości stworzenia nowego produktu, nowego modelu biznesowego.
Według szacunków analityków wartość Onetu to 1,4 mld zł. Jego zakup wymagałby od pana pewnie postawienia wszystkiego na jedną kartę. Byłby pan na to gotowy?
Taki krok jest oczywiście ryzykowny, bo generalnie inwestycje w aktywa technologiczne są obarczone ryzykiem. Inwestorzy, którzy kupują teraz Facebooka, też godzą się na ryzyko, bo nikt nie wie, jak serwis będzie sobie radził z zarabianiem w mobilnym świecie. To zresztą problem także Google’a, którego rentowność rośnie wolniej, bo ludzie częściej korzystają z sieci w komórkach, przez co rzadziej klikają w linki. Ryzyko jest wpisane w ten biznes. Istnieją jednak różne możliwości finansowania dużych inwestycji. Niekoniecznie trzeba się zadłużać na potęgę, można zaprosić do współpracy fundusze inwestycyjne.
Pytanie tylko, po co to panu? Wychodząc z ITI, sprzedał pan swoje akcje. Wiele osób myśli: gdybym był w takiej sytuacji, nie myślałbym już o pracy.
To co by robili? Lubię budować i tworzyć. Sprzedaż udziałów w ITI w zasadzie nic w moim życiu nie zmieniła. Jedyna nowość polega na tym, że mam większą swobodę i mogę zająć się tylko tym, co lubię. Chciałbym to teraz wykorzystać i pomóc innym w zakładaniu własnych firm i wymyślaniu nowych projektów.
Czyli co pan będzie robił?
Są trzy scenariusze. Pierwszy zakłada duże przejęcie na rynku. Niekoniecznie w Polsce. Drugi wyklucza akwizycję, a zamiast tego koncentruje się na inwestowaniu i budowaniu firm od zera. Jest też trzeci scenariusz, który łączy pierwszy i drugi – może uwzględniać nieduże przejęcia razem z rozwojem firm od podstaw.
Stoi pan na teraz rozdrożu?
Tak naprawdę cały czas idę do przodu.
Który scenariusz ma pana zdaniem największe szanse na realizację?
Trzeci, czyli rozwój własnych projektów razem z jakimiś mniejszymi przejęciami.
W jakich obszarach?
Za kilka lat będziemy częściej używać smartfonów i tabletów niż komputerów stacjonarnych. Mobilność to trwały trend, choć jest wokół niego sporo szumu i mamy do czynienia z pewną bańką. Powstaje wiele funduszy, ale wciąż brakuje odpowiedniej liczby projektów. Poza tym trzeba pamiętać, że wiele z tych, które wystartowały, nie wypali. Sam się z tym liczę w przypadku pomysłów, które będę rozwijał.
Właśnie w mobilności widzi pan szanse na biznes?
Olbrzymie. Rozważam oczywiście różne obszary. Jestem otwarty na projekty oparte na mobilności, ale z takich segmentów jak media, e-commerce, płatności. Już dołączyłem do jednego projektu jako inwestor, ale także osoba, która zakasuje rękawy i bierze udział w codziennej pracy. Projekt nosi nazwę iTaxi i jest aplikacją mobilną, dzięki której klienci mogą zamawiać taksówki. Nie trzeba dzwonić do operatora, wszystko można zrobić na ekranie telefonu. Dzięki połączeniu z siecią można wybrać najbliższą taksówkę i nawet zobaczyć na mapie, jak przemieszcza się w naszym kierunku. Klient może też podać wcześniej numer karty kredytowej, z której zostanie pobrana opłata za przejazd. To może być usługa, która zmieni sposób, w jaki dotychczas korzystaliśmy z usług taksówkarskich.
Będzie pan aniołem biznesu, czy raczej myśli pan o tym, żeby założyć własny fundusz?
Ani jedno, ani drugie. Niektórzy zakładają fundusze i pełnią rolę pasywnego inwestora, a mnie taka rola nie odpowiada. Potrzeba do tego innych umiejętności. Widzę siebie raczej jako Boba Budowniczego. Będę inwestycyjną hybrydą. Muszę najpierw doskonale rozumieć projekt i produkt, aby potem móc pracować przy jego rozwoju na co dzień.
Korporacja pana nie rozleniwiła? Praca na swoim to coś zupełnie innego.
To inny świat. Trzeba wszystko robić samemu, ale mnie to właśnie odpowiada. Poza tym zależy mi też na tym, by zrobić wszystko inaczej, zmieniać dotychczasowy model działania, być bardziej efektywnym.
Męczył się pan w korporacji?
W sumie tak, choć to nie jest takie jednoznaczne. W grupie ITI wszystko było poukładane, dzięki czemu mogłem dużo czasu poświęcać produktom. Ostatni okres, gdy już wychodziłem z tego biznesu, był nieco inny. No i jest jeszcze coś – świetnie się czuję bez tak zwanych okresów zamkniętych (kilkutygodniowy czas przed ogłoszeniem przez spółkę giełdową wyników finansowych, podczas którego zarząd nie może wypowiadać się na tematy, które mogą mieć wpływ na kurs akcji – red.) Teraz mogę wreszcie w pełni wyrażać swoje opinie.
A gdyby dostał pan teraz propozycję objęcia funkcji prezesa dużej firmy?
Niedawno dostałem taką ofertę dotyczącą firmy działającej na skalę europejską, ale ją odrzuciłem. Nie chodzi o to, że całkowicie wykluczam taką opcję w przyszłości. Taka funkcja musi jednak nieść ze sobą możliwość zbudowania czegoś nowego, a nie tylko bieżące zarządzanie biznesem.
Jakie projekty będzie pan rozwijał i w jakie będzie inwestował?
Pomysłów mam mnóstwo. Znajomy uruchomił na przykład w Szwecji aplikację, która pozwala na przesyłanie kuponów na zakupy przez telefon komórkowy, zamiast w formie tradycyjnej, papierowej. Mam podobny pomysł, ale w ramach większego projektu. Myślę też o biznesie związanym z cloud computingiem. Jestem przekonany, że wiele będzie się działo w biznesie medialnym i telekomunikacyjnym. Z jednej strony wszyscy chcemy korzystać jak najczęściej z mobilnej transmisji danych, z drugiej operatorzy będą mieli coraz większy problem ze znalezieniem inwestycji na rozwój sieci. Być może jest tu miejsce na rozwiązanie, które rozładuje choćby częściowo ten problem. Wszyscy zastanawiamy się też, jak ludzie będą korzystać z mediów. Już teraz mamy do czynienia z ewidentnym nadmiarem treści, nawet Facebook, który do tej pory pełnił rolę pewnego filtru, już sobie z tym dobrze nie radzi. Telewizję też czekają zmiany. Rozwija się na przykład naziemna telewizja cyfrowa, które daje wiele możliwości. Wystarczy spojrzeć na rynek australijski, gdzie działa ciekawa platforma, która nazywa się Fetch TV. Na bazie bezpłatnej telewizji cyfrowej oferuje klientom dekoder pozwalający kupować programy na żądanie. W świecie nowych technologii co chwilę odjeżdża pociąg z nowymi możliwościami.
A może jakaś inwestycja zagraniczna?
To możliwe, ale chcę przede wszystkim skupić się na tym, by zrobić dobry produkt, który najpierw zadziała lokalnie. Nie jest łatwo wymyślić taki, który odniesie sukces globalnie. Wiele z tych najbardziej udanych wcale nie zakładało od początku międzynarodowej ekspansji. Działamy w ciekawym momencie. Gdy zaczynałem dekadę temu, byłem inwestorem w inkubatorze, a jednym z pomysłów była internetowa platforma służąca do kupowania czasu reklamowego w mediach. Projekt nie wypalił, bo rynek jeszcze do tego nie dojrzał. Wiele firm z tego powodu zbankrutowało podczas pęknięcia bańki internetowej. Gdyby wrócić do ówczesnych projektów, można by pewnie znaleźć wiele, dla których dziś moment jest idealny.
Jakie cele wypisałby pan sobie na kartce dziś?
Na poprzedniej napisałem, że chciałbym stworzyć globalną innowację, i na pewno przepisałbym ten punkt. To będzie na mojej liście przez całe życie. Podobnie z szukaniem projektów technologicznych, które mają możliwość deregulacji istniejących rynków. Dziś na pewno dopisałbym stworzenie nowej kategorii produktów na mobilne urządzenia. To będzie misja mojej firmy – wszystkie projekty technologiczne powinny pomagać robić rzeczy inaczej, efektywniej, taniej. Mają upraszczać życie.
Mam mnóstwo pomysłów, ale misją mojej firmy będzie tworzenie technologii, które uproszczą nasze życie. I uczynią je tańszym
* Łukasz Wejchert jest byłym prezesem Onet.pl