Często porównuje się PiS do sekty, ale to opis prawdziwy jedynie dla części elektoratu. Do analizy struktury i specyfiki samej partii lepsze byłoby jednak porównanie do gangu narkotykowego - uważa europoseł PJN.
Migalski pisze, że najczęściej porównuje się PiS do sekty jego zdaniem coś jest na rzeczy, bo Jarosław Kaczyński ma bardziej wyznawców, niż wyborców.
Według europosła każdy lider polityczny może Kaczyńskiemu zazdrościć. Czego?
Tego, że cokolwiek powie, jakikolwiek manewr zrobi, w którąkolwiek pójdzie stronę, jego wyborcy łykną to i podążą za nim - twierdzi Migalski.
Europoseł uważa jednak, że członkowie aparatu PiS już racy ideowi nie są i nie we wszystko wierzą.
Traktują PiS jako niezłe i dochodowe przedsiębiorstwo. Kiedyś określałem je jako fundusz emerytalny im. J. Kaczyńskiego, zarządzający rocznie kilkudziesięcioma milionami złotych. Pozwala on posłom, senatorom, radnym i działaczom wszelkich szczebli na w miarę (jak na polskie warunki) przyzwoitą egzystencję. Większość z posłów PiS to ludzie, dla których 12 tysięcy miesięcznie byłoby absolutnie niedostępne w ich dotychczasowej pracy i dlatego uważają, że złapali Pana Boga za nogi jeżdżąc za damo pociągami, mając kilka tysięcy na biura i mogąc zatrudnić ze dwie osoby. To szczyt ich marzeń - w zmieniająca się co rusz ideologię nie wierzą. Za to gorliwie strzegą swego miejsca w partii i dbają o to, by nie dać się wyprzedzić innym - pisze Migalski.
Przypominają w tym dealerów narkotykowych, którzy maluczkim dostarczają jakiś shit, ale sami tego do ust nie biorą. Wyborcy są karmieni środkami, które wywołują u nich stanu uniesienia, wizje, halucynacje i odjazdy. Ale sami dealerzy nie dotykają tego towaru. Za to brutalnie walczą o to, żeby na swoim terenie być najsilniejszymi. Dlatego brutalnie eliminują konkurencję, zwalczają niżej stojących w hierarchii gangu, zabiegają o przychylność bossa - dodaje europoseł.
Migalski uważa, że zdecydowana większość polityków PiS dba jedynie o to, by zabezpieczać sprawną dystrybucję narkotyku i bronić swojej pozycji w gangu.
Ci, którzy wyłamali się z kartelu, którzy porzucili gang, którzy uznali, że tak nie można, że to jednak zabija klientów i jest niegodne, są brutalnie eliminowani - wysyła się do tego co głupszych i bardziej bezmyślnych "żołnierzy". Ich zadaniem jest całkowita dyskredytacja takich "zdrajców". To przyjmowane jest przed odbiorców z ulgą i zadowoleniem, bo każde tego typu rozedrganie z strukturze gangu odbija się czasowo negatywnie na punktualności dostaw. Po takim okresie zawirowań Kaczyński musi dostarczyć czegoś mocniejszego - żeby ukoić głód wynikły z chwilowej abstynencji i czasowego odstawienia dragów. Po takiej zmianie wszystko wraca do normy. Portale zareklamują nowy towar, gazety napiszą o jego zdrowotnych właściwościach. Boss będzie znowu zadowolony, a cała struktura powróci do normy. Tylko klienci są coraz biedniejsi i coraz bardziej mają wyniszczone ciała oraz umysły. Ale kogo to obchodzi. Na pewno nie dealerów! - kończy Migalski.