Czwartkowa, półtoragodzinna konferencja prasowa była najdłuższym spotkaniem prezydenta Trumpa z przedstawicielami w ciągu pierwszych 27 dni sprawowania przez niego urzędu. Spotkanie miało charakter raczej konfrontacji.

Reklama

Niecały miesiąc prezydentury Trumpa w amerykańskich „mediach głównego nurtu” zdominowały doniesienia o intrygach w Białym Domu, konfliktach z Meksykiem, a nawet z sojusznikami Ameryki takimi jak Australia; batalie prawne po wydaniu przez Trumpa antyimigracyjnego rozporządzenia wykonawczego, dymisja Michaela Flynna ze stanowiska doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego i rewelacje dziennika "The New York Times" o częstych kontaktach osób z najbliższego otoczenia prezydenta Donalda Trumpa z przedstawicielami władz Rosji.

Włączam telewizję i widzę materiały pokazujące chaos i jeszcze raz chaos! – zauważył, nie kryjąc oburzenia prezydent Trump. Tymczasem moja administracja działa jak świetnie naoliwiony mechanizm - podkreślił. Po poprzedniku "odziedziczyłem bałagan. Bałagan w kraju i na świecie” – narzekał.

Prezydent zaskoczył dziennikarzy swym atakiem na media, ponieważ czwartkowa konferencja prasowa formalnie została zwołana w celu przedstawienia nowego kandydata na stanowisko ministra pracy. Pierwszy kandydat Trumpa na to stanowisko Andrew Puzder, szef sieci jadłodajni szybkiej obsługi, wycofał swoją kandydaturę po tym, gdy kilku Republikanów zapowiedziało, iż nie mają zamiaru głosować za zatwierdzeniem tej nominacji.

Prezydent Trump rozpoczął konferencję od krótkiego przedstawienia nowego kandydata na stanowisko ministra pracy, po czym przez 30 minut wyliczał osiągnięcia swej administracji, by następnie napiętnować media i "autorów przecieków", którzy wyrządzili, jak ocenił, wielkie szkody społeczeństwu amerykańskiemu.

Reklama

Odpowiadając na pytanie jednego z dziennikarzy o przecieki dotyczące kontaktów jego doradców z władzami Rosji, Trump stwierdził, że „przecieki jako takie były prawdziwe, jednak informacje w nich zawarte fałszywe", co dało powód do dalszych spekulacji w mediach.

Utyskiwania na mijanie się z prawdą w przypadku dziennikarzy, nie przeszkodziło Donaldowi Trumpowi w kilkakrotnym podaniu niezgodnej z prawdą informacji, że jego zwycięstwo wyborcze w kolegium elektorskim było największe od czasów Ronalda Reagana. W rzeczywistości, Demokraci: Bill Clinton, Barack Obama, a także Republikanin George H. Bush otrzymali w istocie więcej głosów elektorskich niż Donald Trump w 2016 r.

Filipika Trumpa i jego oskarżenia wobec środków społecznego przekazu wywołała protesty nawet mediów z reguły przychylnych Trumpowi, jak chociażby konserwatywna sieć telewizyjna Fox News.

W swoim monologu, który John Bussey, zastępca redaktora naczelnego dziennika "The Wall Street Journal" nazwał "strumieniem świadomości", Trump nie szczędził ostrych słów takim mediom głównego nurtu, jak sieć telewizyjna CNN, dziennik "The New York Times", a nawet uchodząca "za probierz dziennikarskiej rzetelności" BBC. Dostało się nawet konserwatywnemu dziennikowi "The Wall Street Journal" wydawanemu przez sojusznika Trumpa, magnata medialnego Rupperta Murdocha.

Trump nazwał "skandalicznymi" i "hańbiącymi" doniesienia tego dziennika o tym, że szefowie amerykańskich agencji wywiadowczych nie przekazują prezydentowi wszystkich informacji w obawie, by nie przedostały się one w niepowołane ręce. Taka informacja została opublikowana przez "WSJ" w czwartek.

Zdaniem prezydenta fabrykowanie newsów i rozpowszechnianie "fałszywych informacji" jest inicjowane przez jego przeciwników politycznych, którzy nie mogą pogodzić się ze swą przegraną w ubiegłorocznych wyborach prezydenckich.

Trump poskarżył się także, że cokolwiek zrobi, jest to przedstawiane w krzywym zwierciadle przez media. Źle, gdy chce dogadać się z Rosją, tak jak postulowała Hillary Clinton, i źle także, gdy zdecydowanie zareaguje na prowokacje Rosji. Nie mam żadnych kontaktów z Rosją, nie mam żadnych inwestycji w Rosji, ani nie pożyczałem od nich żadnych pieniędzy – zadeklarował Trump podczas konferencji. Cała ta sprawa z Rosją, to podstęp! – podkreślił dwukrotnie.

Jak argumentował, takie sfabrykowane wiadomości paraliżują go i powodują, że nie jest w stanie podjąć właściwych działań wobec Rosji. Zapytany o ostatnie prowokacje rosyjskie: obecność rosyjskiego okrętu szpiegowskiego na wodach międzynarodowych przy wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych czy też rozmieszczenie rakiet samosterujących krótkiego zasięgu, co jest pogwałceniem układu o likwidacji pocisków rakietowych średniego i krótszego zasięgu z 1987 r. (INF), Trump odparł: przyjrzyjcie się w jakim momencie Rosja to robi.

Trump poskarżył się także, że cokolwiek zrobi, jest to przedstawiane w krzywym zwierciadle przez media. Źle, gdy chce dogadać się z Rosją, tak jak postulowała Hillary Clinton, i źle także, gdy zdecydowanie zareaguje na prowokacje Rosji.

Trump po raz pierwszy przyznał, że to on sam zażądał rezygnacji swojego doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego Michaela Flynna, którego nazwał przy tym "wspaniałym człowiekiem. Kontaktując się z rosyjskim ambasadorem w Waszyngtonie, Flynn nie robił niczego złego – zaznaczył Trump. Rezygnacja stała się nieuchronna – wskazał – ponieważ gen. Flynn wprowadził w błąd wiceprezydenta-elekta, a potem nawet o tym nie pamiętał". Dla mnie to jest nie do przyjęcia – wyjaśnił Trump.

Opinię prezydenta o szkodliwości przecieków podziela przewodniczący Izby Reprezentantów Paul Ryan. Podczas spotkania z dziennikarzami w czwartek, wyraził on opinię, że liczne, nękające administrację Trumpa przecieki, w szczególności zaś przecieki ze źródeł tajnych, powinny być przedmiotem śledztwa kryminalnego, a osoby odpowiedzialne za ujawnienie takich informacji ukarane.