Czy "afera hazardowa" będzie ostatnim akordem służby Mariusza Kamińskiego w CBA? Wszystko na to wskazuje. Wczoraj ujawniono, że szef Biura zaalarmował najwyższe władze państwowe, w tym premiera Tuska o zmianach w projekcie nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych. Państwo mogło na tym stracić prawie 500 milionów złotych rocznie. Do Prokuratora Generalnego wpłynęło też zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa.

Reklama

Ale list od Kamińskiego do prokuratury przyszedł w momencie, kiedy ta... usilnie próbuje się z nim skontaktować. Jak twierdzi Wprost24, chodzi o postawienie mu zarzutów. Dotyczą onenadużycia władzy i naruszenia art. 230 kodeksu karnego, który mówi o powoływaniu się na wpływy w instytucjach państwowych. Zarzuty mają związek z przekroczeniem uprawnień w śledztwie w tzw. aferze gruntowej.

Rzeszowska prokuratura przygotowała je już półtora tygodnia temu. Ale Kamiński zarzutów nie usłyszał. Oficjalnie był... w Egipcie, gdzie spędzał urlop. Wprost24 dowiedział się tymczasem, że szef CBA w dzień wezwania do prokuratury urzędował w Warszawie.

Postawienie zarzutów oznaczałoby natychmiastowe odwołanie go przez premiera Tuska. Tymczasem Kamińskiemu udało się przeczekać kilkanaście dni. Teraz na ustach wszystkich CBA jest już zupełnie z innego powodu. Zamiast konsekwencji afery gruntowej jest nim "afera hazardowa".