"Dławi mnie, gdy mam mówić na ten temat. Pół godziny minęło od momentu, kiedy wsiedli do samochodu, do wypadku" - wspomina Włodzimierz Zientarski. "Maciek i Jarek dostali do rąk cudowny diament, byli pełni zachwytu nad tym cackiem. I ten zachwyt w sekundę kosztował życie" - dodaje.
Dziennikarz motoryzacyjny nie ukrywa, że ma żal do mediów, które obszernie informowały o wypadku, przedstawiając różne hipotezy i jego możliwe przyczyny. "Media pisały, że ferrari prowadził Maciek, jadąc 300 kilometrów na godzinę. Biegli stwierdzili, że na tym odcinku nie daliby rady tak się rozpędzić" - dodaje. "Nikt nie jest w stanie jednoznacznie określić, kto siedział za kierownicą. Nie wiadomo, ile razy się przy niej zmieniali. Ich obu wyrzuciło na pobocze. Wiele jest przekłamań" - mówi tygodnikowi "Viva" Włodzimierz Zientarski.
Odrzuca oskarżenia, że jego syn jeździł brawurowo. "Maciek kocha samochody i zachowuje ostrożność. Brawura jest objawem całkowitego braku wyobraźni" - przyznaje dziennikarz. "Zresztą Maciek był na to bardzo wyczulony, bo jak miał dwadzieścia lat, jakiś facet zajechał mu drogę. Był wypadek, szpital... ale od tego momentu miał świadomość, że nie do niego świat należy" - przyznaje Włodzimierz Zientarski.
Jak dodaje, jego syn wyszedł już ze szpitala. Ale powrót do zdrowia zajmie mu jeszcze dużo czasu. Maciej Zientarski ma wciąż problemy z przypomieniem sobie wielu rzeczy. "Nie pamięta ani wypadku, ani szpitala" - opowiada dziennikarz motoryzacyjny. "Chodzi, mówi, rozpoznaje nas, pamięta urywki z przeszłości, ale ma zaburzenia tak zwanej pamięci bieżącej, krótkotrwałej. Nie pamięta, co robił dwie godziny temu, godzinę temu" - mówi.
"Głęboko wierzymy, że Maciek wróci całkiem do zdrowia" - mówi "Vivie" Włodzimierz Zientarski.