Premier Donald Tusk powiedział w czwartek w Sejmie, że gdyby szukał bezpieczeństwa swoich współpracowników, to nie pojechaliby oni do Moskwy po katastrofie smoleńskiej. Apelował do opozycji, aby nie przekraczać granic, które dewastują życie publiczne w Polsce. Gdybym szukał bezpieczeństwa swojego i moich najbliższych współpracowników, to nikt z nich nie byłby w Moskwie, bo nie wynikało to z żadnych jego statutowych obowiązków - powiedział premier, który zabrał wieczorem głos w Sejmie na zakończenie debaty w sprawie katastrofy smoleńskiej.

Reklama

Mieliśmy dość precyzyjne rozeznanie, co należy do jakiej służby. Jeśli wykraczaliśmy poza zakres obowiązków, to dlatego, że przyjęliśmy nie urzędniczą, tylko - patriotyczną, obywatelską, taką polską postawę, że każdy z nas chce zrobić wszystko, byleby tylko pomóc rodzinom w tej trudnej sytuacji - dodał szef rządu.

Premier uznał też, że Kancelaria Prezydenta za kadencji Lecha Kaczyńskiego wykazywała nadzwyczajną czujność, jeśli chodzi o pełną autonomię w relacjach z rządem w sferze aktywności zagranicznej prezydenta. Staram się uświadomić wam, jak nieuczciwe jest wmawianie, że za katastrofę odpowiada Arabski, bo on organizował wizytę prezydenta. Wiecie, że to jest nieprawda - mówił Tusk.

Ocenił też, że ówczesna minister zdrowia Ewa Kopacz miała prawo formułować wrażenie, że empatia i gotowość do współpracy ze strony lekarzy rosyjskich i obecność lekarzy polskich była świadectwem tego, że te sprawy są bardzo rzetelnie traktowane. Ewentualne pomyłki - proponuję bardzo powściągliwie definiować czyje - nie wykluczają możliwości takiej oceny, szczególnie w pierwszych tygodniach, że ta współpraca była dobrą i że wszyscy starali się swoje obowiązki wykonać jak najlepiej - dodał szef rządu.

Reklama

Tusk mówił, że katastrofa taka jak ta, do której doszło w Smoleńsku, powoduje realne zagrożenie, że szczątki zmarłych są w różnych miejscach. Jeśli ktoś sądzi, że wówczas była możliwa do przeprowadzenia operacja taka, że szybko, bezboleśnie, bez dramatów rodzin oddzielimy wszystko w taki sposób, żeby mieć stuprocentową pewność, że każdy szczątek jest idealnie dopasowany i że zrobimy to w kilka dni - uważam, że jest w błędzie - oświadczył premier.

Jak deklarował, po katastrofie smoleńskiej uważał, że zarówno dla rodzin ofiar, jak i dla Polski lepiej jest godnie pochować zmarłych, niż rozpoczynać gigantyczny proces identyfikacyjny. Także dzisiaj nie formułowałbym innej oceny. Zajrzyjcie w swoje sumienia - czy wy wówczas oczekiwaliście tego? - pytał. Jak dodał przepraszał za ewentualne błędy i ból, jaki czasami zadaje władza kierując się własnym przekonaniem i potrzebą serca. A nie dlatego, żebym miał pełną wiedzę, że ktoś pomylił trumnę - dodał.

Tusk zadeklarował też, że nie może przyjąć punktu widzenia, jaki formułowali niektórzy przedstawiciele prawicy, z którego miałoby wynikać, że prace tzw. komisji Millera nie przyniosły efektu w postaci ustalenia przyczyn katastrofy. Nie ulega wątpliwości, że komisja Millera to był zespół neutralny politycznie, złożony z fachowców. Staraliśmy się zadbać o maksymalny komfort rozumiany jako polityczną neutralność i ochronę przed jakimikolwiek naciskami wszystkich członków komisji Millera - powiedział premier

Jak ocenił, od początku było widać, że polityków PiS nie interesuje dochodzenie do prawdy. Jeśli ktoś ma przekonanie, że miejsce miał zamach, a współpracownikiem Putina przy tym zamachu był Tusk, to przecież nie dotrę do niego z żadnymi argumentami - ocenił. Tusk mówił też, że nawet jeśli ustalenia komisji Millera brzmią mało atrakcyjnie dla zacietrzewionych polityków, to dlatego, że komisja nie uległa pokusie, aby coś, co nie wynika z faktów znalazło się w raporcie. Premier odniósł się też do zarzutów Ludwika Dorna (SP), że Tusk opowiada się za koncepcją, którą można streścić jednym zdaniem: +ciszej nad tymi trumnami+. Jeśli sprowadzić to do polaryzacji, że jedni mówią +ciszej+, a drudzy +głośniej+, to ja jestem zdecydowanym rzecznikiem tego pierwszego podejścia. Ale nie dlatego, żebym miał intencję coś ukryć - oświadczył szef rządu