- Zapraszamy do piekła - mówił w serialu "Górnicy PL" na Discovery jeden z bohaterów, górnik z kopalni Borynia-Zofiówka-Jastrzębie należącej do Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Mówił to na ruchu Borynia (ruch to część kopalni zespolonej). Dziś, w prawdziwym piekle, po sąsiedzku, w Zofiówce w Jastrzębiu Zdroju walczą z czasem ratownicy górniczy.
Czekać, by ratować
W sobotę ok. godz. 11 na głębokości 900 m doszło do potężnego wstrząsu, największego w dziejach kopalni - ok. 3,42 stopnia w skali Richtera. Po nim urwał się kontakt z siedmioma górnikami przebywającymi w tym czasie pod ziemią.
Jednak akcja ratownicza zaczęła się "dopiero" kilka godzin później. To całkiem inaczej, niż przy wszelkich wypadkach na powierzchni, kiedy karetkę wysyła się błyskawicznie. Czy to znaczy, że na dole czas płynie wolniej? Nie. Ale tam zarówno czas, jak i odległości kalkuluje się zupełnie inaczej. I nie jest to wynik niczyjej złej woli.
Co dzieje się po tak silnym wstrząsie?
Ratownicy w swoim fachowym języku powiedzą, że strop całuje spąg, czyli kopalniany sufit zaciska się z kopalnianą podłogą. Górniczy chodnik, taki w jakim doszło do wypadku, zazwyczaj jest szeroki na 5 metrów i wysoki na 3 metry. W Zofiówce po zawale na przeszukiwanych ostatnich 230 metrach prześwity mają momentami od 30 do 70 cm. Gdy jest to pół metra, jest szansa, że ratownik się przez taką dziurę przeciśnie.
Ale to nie koniec. Gdy o godz. 11 zatrzęsły się jastrzębskie podziemia, z kopalnianego górotworu uwolniły się ogromne ilości metanu - gazu, o którym górnicy mówią, że jest cichym zabójcą. Jest bezwonny, a na dodatek wypiera tlen w proporcji 5:1. Gdy jego stężenie rośnie, powstaje atmosfera beztlenowa, w której bez specjalistycznego aparatu tlenowego po prostu nie da się oddychać.
Jednak każdy górnik zjeżdżający pod ziemię jest w taki aparat wyposażony. To tzw. aparat ucieczkowy, który zgodnie z przepisami musi się znajdować w zasięgu ręki pracującego pod ziemią. Jeśli atmosfera staje się niezdatna do samodzielnego oddychania, górnicy zakładają aparat (nosi się go jak plecak lub torbę na ramieniu), uwalniają ustnik i specjalną zatyczką zaciskają nos. Wtedy przez ok. godziny mogą się swobodnie wycofywać z zagrożonego rejonu. A jeśli muszą czekać na ratunek, to taki aparat pozwoli im oddychać przez ok. trzech godzin. Dla porównania dużo większe i cięższe aparaty tlenowe ratowników górniczych używane w akcji pozwalają im oddychać w trudnych warunkach przez ok. dwóch godzin.
Skoro w aparacie można przeczekać trzy godziny, to dlaczego ratownicy nawet po trzech dobach akcji wciąż powtarzają, że "zawsze idą po żywego"? Zbyszek Nowak w kopalni Halemba czekał na ratunek 100 godzin i przeżył. Alojzy Piontek przetrwał tak na dole 158 godzin. W górnictwie to możliwe, ponieważ wszystko zależy od tego, do jakiego wypadku doszło i w jakim miejscu wyrobiska w momencie zdarzenia znajdowali się poszkodowani.
Zawał trudniejszy niż pożar
W Zofiówce mamy do czynienia z akcją zawałową, a nie pożarową - warunki w obu przypadkach znacznie się od siebie różnią. Ale to akcje zawałowe są dla ratowników trudniejsze.
- Pożar ma to do siebie, że można zamknąć rejon, próbować innych dróg. W zawale nie ma możliwości ominięcia tego miejsca. Tu mogą być wstrząsy wtórne, wypływ metanu, który w zależności od stężenia może albo wybuchnąć, albo się zapalić - tłumaczy nam Leszek Modzelewski, ratownik, przewodniczący Związku Zawodowego Ratowników Górniczych przy JSW.
Tu dochodzimy do wyjaśnienia, dlaczego ratownicy mogli rozpocząć akcję w sobotę dopiero po południu. Konieczne było przewietrzenie - na ile to było możliwe - rejonu zdarzenia, by nie było zagrożenia dla tych, którzy idą na pomoc kolegom. Na Śląsku wszyscy pamiętają wypadek z kopalni Krupiński (także JSW, także 5 maja, ale 2011 r.), gdzie w czasie trwającej tydzień akcji zginął jeden górnik, ale także dwóch ratowników niosących pomoc.
- Po wstrząsie tumany kurzu z całego chodnika opadają i jest ryzyko wybuchu pyłu węglowego. Ta fala może doprowadzić do zapłonu pyłu i kolejnych wybuchów. Efekt domina. Poza tym fizycznie dla ratowników jest trudniej, gdy przechodzą przez rumowisko, analizują, który kamień wyciągnąć, którą siatkę wyciągnąć, czy którą nogę złamaną z obudowy wyciąć. Gorzej, gdy przejścia nie ma wcale i trzeba zdecydować, jaki element wyciągnąć, by nic nie popsuć. Trochę jak z grą w bierki - mówi Modzelewski.
We wtorek rano w rejonie akcji stężenia metanu spadły poniżej 5 proc. (miejscami było go dużo więcej), tlenu było 17-21 proc., temperatura utrzymywała się na poziomie ok. 28 stopni Celsjusza, a wilgotność 36-58 proc. Ale ratownicy, którzy wyjechali z nocnej zmiany, mówili, że warunki są skrajnie trudne, niektórzy z nich już tracili siły.
Dwóch uratowanych, dwóch innych zabitych
Tuż po rozpoczęciu akcji w sobotę szybko udało się dotrzeć do dwóch z siedmiu poszukiwanych górników. W niedzielę odnaleziono kolejnych dwóch - niestety martwych. To z kolei pokazuje, że także miejsce, w którym w czasie wypadku znajdują się górnicy, odgrywa ogromną rolę. Dwaj uratowani nie mieli poważniejszych obrażeń. Dwaj, którzy nie przeżyli, mieli je bardzo poważne. Tego, którego znaleziono jako pierwszego, nie dało się zidentyfikować - trzeba było zlecić badania DNA (nie chcę przytaczać dokładnego opisu stanu ciał przekazanego przez ratowników - jest zbyt drastyczny
Wróćmy jednak do dwóch górników, którzy przeżyli - udało im się to dzięki rozszczelnieniu rurociągu doprowadzającego powietrze (ich konstrukcja daje taką możliwość). I tu znów ważną rolę odgrywa aparat ucieczkowy - mówiliśmy, że daje on górnikowi trzy godzinny oddychania w oczekiwaniu na ratunek, ale w szczególnej sytuacji pozwala przeżyć dłużej. Warunek to właśnie znajdujący się w pobliżu rurociąg albo lutniociąg, czyli rura, którą wentylatory mogą tłoczyć świeże powietrze. Kilkaset metrów takiego lutniociągu ratownicy budowali w Zofiówce od soboty, dzięki czemu w rejonie poszukiwań są lepsze warunki do oddychania, a to z kolei pozwala ratownikom na momenty pracy bez aparatów tlenowych. To ważne, bo wtedy mogą oni dłużej przebywać w rejonie akcji. Gdy w aparacie kończy im się powietrze, wycofują się i zmienia ich kolejny zastęp. To dlatego w ciągu doby rotacyjnie w Zofiówce pracuje ok. 40 pięcioosobowych zastępów, czyli 200 osób. Ale to nie wszystko - w sytuacji, w której na dole wytwarza się mikroklimat (niekorzystna temperatura i wilgotność), to na każdy zastęp biorący udział bezpośrednio w akcji przypadają dwa kolejne zabezpieczające w bazie, która też znajduje się pod ziemią, ale jest oddalona od miejsca zdarzenia.
Sygnał z lamp
W rejonie, gdzie wykryto sygnał, słychać szum rozprężonego rurociągu z powietrzem, co oznacza, że da się tam oddychać. Gdyby więc poszukiwani nie zostali przygnieceni skalnym rumowiskiem i znaleźli jakąś pustkę, która w takim zawale nie jest rzadkością, mieliby szanse na tak długie przetrwanie pod ziemią. Jednak cały czas nie ma z nimi żadnego kontaktu. Właśnie dlatego o niczym nie wolno przesądzać.
Sytuacja jest jednak o tyle trudna, że prace postępują bardzo powoli. Wieczorem w jednym wyrobisku pozostawało do spenetrowania 150 m, w drugim 120 m. Rano w pierwszym wciąż było ok. 150 m, w drugim 80 m. Wydaje się może, że 230 metrów wyrobiska to tak niewiele, ale to pozory. To mordercza praca centymetr po centymetrze przypominająca górską wspinaczkę na najwyższe i najtrudniejsze górskie szczyty, na dodatek zimą. Ratownicy przebierają zawał głównie ręcznie, ewentualnie z użyciem sprzętu hydraulicznego (np. przecinaków), ponieważ sprzęt mechaniczny mógłby wywołać iskrę, która w sytuacji zmieniających się stężeń metanu może być zabójcza.
Ale jeśli ktoś myśli, że akcja w Zofiówce idzie powoli, powinien przypomnieć sobie zdarzenia z ruchu Śląsk kopalni Wujek w 2015 r. Tam po silnym wstrząsie poszukiwania dwóch zaginionych górników (którzy nie przeżyli) trwały ponad 60 dni i była to najdłuższa akcja ratownicza w historii polskiego górnictwa węgla kamiennego i jedna z najdłuższych na świecie (ta rekordowa trwała 69 dni w 2010 r., kiedy ratowano 33 górników w kopalni miedzi i złota w Chile; tam nikt nie zginął).
AKTUALIZACJA
We wtorek po godz. 19.00 prezes JSW potwierdził nasze informacje z popołudnia - jest sygnał z lamp o różnych częstotliwościach, a więc z dwóch lub trzech. Niestety ratownicy natrafili na kolejne potężne zagrożenie, czyli wypełniające wyrobisko lustro wody, którą - by przejść dalej - trzeba wypompować, co potrwa 8-10 godzin. - Mam nadzieję, że górnicy przedostali się do bezpieczniejszego miejsca dalej - powiedział Daniel Ozon, prezes JSW. Dla ratowników oznacza to kolejne spowolnienie akcji, bo bez zmniejszenia ilości wody nie są w stanie przedostać się dalej.
Nowe informacje o postępach akcji zostaną podane w środę ok. godz. 8.00.