Problem polega na tym, że wypowiedzi władz wydziału, na którym Zyzak obronił swoją pracę magisterską, są równie niepokojące jak zapowiedzi minister nauki. Nie jest bowiem tak, że promotor pracy magisterskiej i jej recenzent nie są odpowiedzialni za jakość obronionej pracy, ani tak, że nie podlegają ocenie kolegów i odpowiednich władz uniwersyteckich. Uniwersytety uzyskały autonomię za cenę silnego wewnętrznego samorządu i jeżeli nie potrafią się samorządnie rządzić, to ich autonomia będzie naruszana. Nie wyrażam swojego zdania na temat Wydziału Historycznego UJ, lecz pragnę zwrócić uwagę na podstawowy i bardzo dziś zagrożony przywilej, zagrożony także z winy samych uczonych.

Reklama

Otóż zarówno magisteria, doktoraty, jak i w znacznej mierze habilitacje są w rękach samorządnych pracowników naukowych zebranych w samorządne i niezależne rady naukowe. Jeżeli w trakcie podejmowania decyzji o nadaniu poszczególnych tytułów naukowych czy w trakcie oceniania kolegów, a system wewnętrznej oceny stale działa na uniwersytetach, lekceważona jest jakość ze względu na stosunki międzyludzkie i na kłopot polegającym na tym, że trudno jest się źle wyrazić o koledze, z którym się stale pracuje, to uniwersytet sam siebie degraduje. W konkretnym przypadku pana Zyzaka rada naukowa odpowiedniego wydziału UJ powinna ogłosić swoją opinię. Powinna wypowiedzieć się, czy promotor i recenzent tej pracy nie przekroczyli swoich uprawnień i ewentualnie ocenić ich postępowanie. Istotnie od strony formalnej po zdaniu egzaminu magisterskiego sprawa jest zakończona, ale to bardzo niebezpieczne ograniczenie.

Mam poczucie, że nadmiar łagodności w stosunku do kolegów i podwładnych na uniwersytecie może prowadzić nie tylko do takich skandali, ale także i po prostu do obniżenia standardów i przepuszczania prac nie tyle skandalicznych, ile marnych. Będzie z tym coraz większy kłopot, gdyż w nowym systemie 3+2, czyli licencjat i studia magisterskie, mogą dostawać się na dwa lata na uniwersytet licencjaci z innych uczelni (często słabszych), których nie da się podciągnąć do odpowiedniego poziomu przez ledwie dwa lata i których będziemy znacznie mniej znali. Stąd konieczność zasadniczego zaostrzenia kryteriów, przecież nie każdy musi być magistrem, doktorem itd. Najbardziej jednak w całej tej historii dziwi mnie postawa dr. hab. Andrzeja Nowaka, który żadnej swojej winy nie dostrzega. Wszelako władze samorządnej uczelni dysponują wieloma środkami karnymi lub zapobiegawczymi, by do takich zdarzeń na przyszłość nie dochodziło, i powinny je stosować, bo w przeciwnym razie zaiste autonomia uniwersytetów zasadnie będzie przez czynniki zewnętrzne naruszana. A tego byśmy przecież nie chcieli.