By lepiej wyjaśnić, o co chodzi, przypomnę ten fragment wywiadu: "Znam się na tym, znam się na śmigłowcach, znam się na lotnictwie. Pamiętam, jak przeczytałem o tych caracalach, o tym, że polski rząd zamierza je kupić, to mi włosy stanęły dęba. Markowi Pyzie w piśmie "wSieci" powiedziałem, że to jest przekręt, że Polska nie może tak strasznie przepłacać – i się zaczęło. To był kwiecień 201 5 r ., jeszcze rządziła PO. Potem wybory wygrał PiS, ministrem obrony został Antoni Macierewicz, który powiedział: »Bądź moim pełnomocnikiem w sprawie śmigłowców". I tak, krok po kroku, zaproponowano mi, bym włączył się w pracę w WZL w Łodzi, w których powstają właśnie helikoptery. I powiem pani, że z przyjemnością się zgodziłem" – mówił Berczyński Magdalenie Rigamonti.
Rozłóżmy tę wypowiedź na czynniki pierwsze i skonfrontujmy z faktami. Doktor Berczyński sugeruje, że o tym, iż polski rząd zamierza kupić caracale, dowiedział się w kwietniu 2015 r . Można domniemywać, że z mediów. I już wtedy wiedział, że to przekręt. Może to o tyle zdumiewać, że w tym miesiącu prezydent Bronisław Komorowski – chcąc poprawić swoje notowania w kampanii wyborczej – dopiero ogłosił, że Caracal jako jedyny z trzech śmigłowców przejdzie do testów poligonowych. Dwaj inni oferenci nie spełnili wymagań formalnych. Na tym etapie nie były więc jeszcze zakończone negocjacje między resortem obrony i francuskim Airbusem, producentem caracali.
Dalej Berczyński mówi, że "Polska nie może tak strasznie przepłacać". Problem w tym, że Berczyński nie mógł mieć informacji, na podstawie których mógłby ocenić, czy cena była faktycznie wysoka. Po pierwsze dlatego, że musiałby mieć wgląd w postępowanie i informacje niejawne. Biorąc pod uwagę, że wtedy był po prostu starszym panem mieszkającym w Stanach, wydaje się to wątpliwe. Jeśliby jednak znał wówczas niejawne informacje dotyczące tego postępowania, to odpowiednie służby powinny się były tym zająć. Wiedząc jednak, jak mocno ta procedura była prześwietlana, należy w to raczej wątpić.
Reklama
Co więcej, rozmówca "DGP" nie mógł mieć takich informacji, ponieważ ich wówczas jeszcze nie było. O tym, co faktycznie Polska by dostała za te ponad 13 mld zł wydane na caracale, w dużej mierze decydowały negocjacje offsetowe. A te zakończyły się dopiero w październiku 2016 r ., a więc półtora roku po tym, jak włosy Berczyńskiego miały stanąć dęba. Dopiero wtedy, mając dostęp do wszelkich informacji niejawnych, można było się pokusić o ocenę, czy ta umowa była korzystna, czy nie. Berczyński najwyraźniej – oprócz licznych innych talentów – ma również dar jasnowidzenia.
Dalej szef smoleńskiej podkomisji twierdzi, że Antoni Macierewicz (jak rozumiem, po objęciu stanowiska ministra obrony) poprosił go, by został pełnomocnikiem ds. śmigłowców. Rzeczniczka resortu obrony wyjaśnia tymczasem, że przewodniczący wykonuje swoje zadania "na podstawie decyzji nr 274/MON Ministra Obrony Narodowej z dnia 31 sierpnia 2016 w sprawie powołania podkomisji do ponownego zbadania wypadku lotniczego" i "nie był członkiem Zespołu do zbadania ofert offsetowych oraz przeprowadzenia negocjacji w celu zawarcia umowy offsetowej, nie wypowiadał się na ten temat, nie informował Ministra Obrony Narodowej o swoim stanowisku". Mamy więc dwie niedające się pogodzić wypowiedzi pracowników resortu, jedna musi mijać się z prawdą. Stawiam na tę z wywiadu z dr. Berczyńskim.
Można tę historię oceniać dwojako. Optymistyczna wersja jest taka, że rozmówca "DGP" wyolbrzymił swoją pozycję i wpływy, gdzieniegdzie oszczędnie gospodarując prawdą. Pytanie, czy z taką wiarygodnością wciąż powinien – z namaszczenia ministra obrony narodowej – zajmować się kluczową dla debaty publicznej sprawą: katastrofą w Smoleńsku.
W wersji pesymistycznej mamy natomiast dość przerażającą opowieść o tym, że minister Antoni Macierewicz podjął decyzję w tak ważnej kwestii, jak zakup śmigłowców dla Wojska Polskiego, na podstawie podszeptów kogoś, kto o sprawie nie ma pojęcia. Wtedy za Berczyńskim, który powinien podać się do dymisji już teraz, niezwłocznie powinien podążyć sam minister.