Choć prawdę mówiąc – jest bezpiecznie. Można zostawić otwarte mieszkanie, nie trzeba zamykać samochodu, kiedy się parkuje przed domem. Nikt tego nie ruszy. Policja ma sukcesy, trzeba to przyznać. Kiedy wziąć pod lupę statystyki przestępczości za 2014 r., widać, że słupki przestępczości spadają, a wykrywalność rośnie. Rozboje, wymuszenia – tylko 18 zarejestrowanych przypadków. Kradzieże – zaledwie 416. Skradzionych aut – głupie 43 zdarzenia na cały powiat. Za to 115 przestępstw związanych z narkotykami. Z czego jakieś dziesięć procent to poważne sprawy: posiadanie dużych ilości i dilerka. Reszta to posiadanie. – Za grama zioła w lufce możesz pojechać na sanki. Za puszkę piwa na placu tak samo. Oni nas prześladują. Nie mają nic lepszego do roboty, to się przypierdalają do każdego smyka, żyć nie dają. Robią sobie statystyki – to motyw, który przewija się w każdej rozmowie z legionowskimi ziomalami. Gliniarze przyznają: największy problem to młodzi. Od 16 do 30 lat. Demografia rządzi. Nie ma roboty, jest towar. Trzeba zapobiegać.
Jest strach, że napięcie hodowane w Legionowie pomiędzy jego mieszkańcami, zwłaszcza tymi biedniejszymi, a machiną policyjno-urzędniczą, która do tej pory trzymała ich w ryzach – pęknie.
To będzie opowieść „z miasta, gdzie rozjebus ma przejebane; tu, gdzie niejeden dzieciak zmarnował swój talent, bo zamiast trenować, to popijał dragi browarem”*. Z Legionowa, paskudnej pod względem architektonicznym miejscowości, trochę ponad 54 tys. ludzi, za to najciaśniej upchanych w jednej jednostce administracyjnej w Polsce – na zaledwie 13,5 km kwadratowych. Podwarszawskiej sypialni, która ssie stolicznego cyca, ile tylko może, choć nie do końca się jej to udaje: bezrobocie w zeszłym roku przekraczało tu 15 proc., więcej niż średnia krajowa, dużo więcej niż w odległej o jakieś dwadzieścia kilometrów Warszawie. Mieście przezroczystym, nierzucającym się w oczy, nieznanym reszcie Polski. Do niedawna w każdym razie. Wskoczyło na czołówki medialnych przekazów za sprawą nieszczęśliwego zdarzenia: 19-letni Rafał, wysoki, smukły, śliczny chłopak, umarł wkrótce po tym, jak został zatrzymany przez policję.
Funkcjonariusze interweniowali, gdyż mieli przesłanki, aby podejrzewać, że Rafał i kolega, w którego był towarzystwie, mają przy sobie narkotyki. Fakt, mieli, w każdym razie Rafał. Próbował połknąć foliową torebkę, w której był upakowany gram zioła. Żeby, jak mówią przyjaciele i rodzina, ratować się przed sankami. Sanki to mówiąc ogólnie zrozumiałym językiem, sankcje, czyli pobyt w areszcie do czasu sprawy sądowej. – Gdyby mu to pozwolili połknąć, potem zioło w szpitalu wypłukali z żołądka, mogliby go obwiniać co najwyżej o spożycie, a to nie jest karalne. Ale pos iadanie już tak – tłumaczy ojczym chłopca Piotr Krasicki. Jak faktycznie przebiegało to zdarzenie – nie wiadomo. Dlaczego Rafał umarł – też nie. Protokołu z sekcji zwłok wciąż nie ma. Ulica wie swoje. Policja też. Wersje są rozbieżne. Według policji był to nieszczęśliwy wypadek. Rafał połykając pakunek, zakrztusił się, przewrócił, nastąpiło zatrzymanie akcji serca. Funkcjonariusz, który dokonywał zatrzymania, walczył o jego życie, jak tylko mógł, reanimował, aż do przyjazdu pogotowia. Zgon nastąpił parę godzin później w szpitalu. Zdanie legionowian jest inne: psy nieustępliwie grzebały w ustach chłopaka, choć ten się zaczął już dusić. Za wszelką cenę chciały zdobyć dowód przestępstwa, aby podciągnąć statystyki wykrywalności. Wepchnęły mu torebkę do tchawicy i w ten sposób zamordowały. A jeśli nawet nie zamordowały, to nadgorliwością i brakiem skutecznej pomocy doprowadziły do śmierci.
Rafał zmarł 9 marca. To był poniedziałek. Wtedy jeszcze nikt w kraju nie słyszał o Legionowie. Dowiedziano się o nim w niedzielę, 15 marca. Kiedy tłumek ludzi zgromadził się pod legionowską Komendą Powiatową Policji. Kamery potrafią wyolbrzymić każde zdarzenie. Było może 200 osób, dymili przez dwie godziny, ofiarą padła jedna szyba. Nie, nie została całkiem wybita. Kamień rzucony przez jednego z bardziej krewkich i pewnie pijanych/naćpanych uczestników tego protestu zrobił w niej okrągłą dziurę i zarysował pajęczynę pęknięć. Następnego dnia był kolejny protest, dość głośny, kolejnego trzeci, maleńki, ale media stanęły na głowie, żeby go wyeksponować. Ale się narobiło. Legionowo straciło swoją przezroczystość. Policja, która na grupkę protestujących wysłała „białe kaski”, została postawiona pod ścianą i nie znajduje do dziś odpowiedzi.
Protokołu z sekcji zwłok nie ma. Władze samorządowe poczuły na swoich twarzach ogień palonych przed komendą zniczy. Wiedzą, że w roku wyborczym problem wkurzonych mieszkańców może walnąć obuchem nie tyle w ich stołki, ile w ogólnopolskie wyniki wyborów parlamentarnych. Już się zresztą zaczęło wokół tej sprawy polityczne zamieszanie. Do Legionowa wspierać demonstrujących przyjechał Janusz Korwin-Mikke (CZYTAJ WIĘCEJ >>>), poparcie niezadowolonym daje Zbigniew Stonoga, człowiek spoza politycznego – jeszcze – świata, ale do niego, zdaniem wielu, aspirujący. Więc pożar w burdelu. Sprzeczne decyzje i pomysły kłócą się ze sobą. A Legionowo, to dziwne, brzydkie miasto, drży, żarzy się pod swoją skórą. Największy strach jest taki, że na niedzielę zapowiedziano marsz. Cichy marsz. Marsz milczenia. Przez ulicę Piłsudskiego, główną arterię, a raczej wąską uliczkę obrośniętą niskimi pawilonami, wepchniętymi między nie plombami nowych kamienic, meandrującą pomiędzy parkiem a dworcem kolejowym, który być może kiedyś zostanie zbudowany. Jest strach, że napięcie hodowane w Legionowie pomiędzy jego mieszkańcami, zwłaszcza tymi biedniejszymi, mniej zaradnymi, także tymi podpadającymi zasadom współżycia społecznego, a machiną policyjno-urzędniczą, która do tej pory trzymała ich w ryzach – pęknie. Że hektolitry testosteronu, które każdego dnia przelewają się przez ulice tego miasta, wybuchną w niekontrolowanej erupcji.
Przykamuflowany, spuszczony ze smyczy, frajer bity, co zamyka typów z mej ekipy; pies co jak pies, co nigdy nie jest syty, oby obróciło się w to waszą stronę, skurwysyny, pozamykani do klatek będziecie skomleć, a wkurwiony lud nie okaże skrupułów w ogóle.*
Miasto policyjne – tak mówią o Legionowie mieszkańcy. I dotyczy to w tym samym stopniu jego historii co teraźniejszości, choć dotyczy różnych aspektów policyjności. A z całą pewnością mundurowości. Bo Legionowo było i jest mundurowe. Wprawdzie jego narodziny kojarzą się raczej z bardziej cywilnymi wydarzeniami: hrabia August Potocki pod koniec XIX w. zakłada tutaj letnisko nazwane od jego przydomka Gucinem. Ale wkrótce mundurowi zaczynają nadawać ton. W 1892 r. sytuuje się tutaj carski garnizon wojskowy, pod koniec 1918 r. do koszar wchodzi polska załoga. Parę miesięcy później Gucin zostaje ochrzczony Legionowem – od Legionów Piłsudskiego. Miasto rozkwita: jest kolej, wojskowo-naukowe Centrum Aerologiczne, Państwowy Instytut Meteorologiczny, Stacjonuje 1. Dywizjon Pociągów Pancernych. Kwitnie handel, rosną osiedla domów jednorodzinnych, otwiera się kino. Ludzie w zielonych mundurach nadają miastu ton.
Podczas II wojny światowej Legionowo walczy. Lasy wokół miasta do dziś ropieją niewypałami, noszą blizny okopów i dziur. Kiedy wybucha Powstanie Warszawskie, Legionowo także wybucha – jako jedyne miasto w Polsce – wraz z nim. Przy ulicy Jagiellońskiej 30, tuż obok dzisiejszej Komendy Powiatowej Policji, mieścił się sztab powstańczy. W walkach bierze udział 4 tys. osób. O taką samą liczbę dusz ludność miasta została zdziesiątkowana podczas wojny. Dalsza historia miasta jest niezbyt skomplikowana, tak jak proste niczym budowa cepa były lata PRL. Stacjonują tu oddziały 1. Warszawskiej Dywizji Piechoty, działa szkoła milicyjna (dziś Centrum Szkolenia Policji), w okolicy funkcjonuje mnóstwo bambrów, jak kiedyś nazywano ludzi zarabiających na życie uprawą ziemi. A konkretnie – są szklarnie produkujące kwiaty, głównie goździki. Nie ma biedy.
Ta przyszła potem, po 1989 r. szklarnie popadały wykończone przez holenderskich gigantów, armia zaczęła się kurczyć, przybyło wojskowych emerytów i ich bezrobotnego – z powodów rynkowych – potomstwa. Szkoła policyjna przemianowała się na CSP, dziś jest jednym z głównych w terenie pracodawców, zatrudnia całe rodziny. Dobrym pracodawcą jest też komenda policji. Jeśli chodzi o zarobki, szału nie ma, ale przy 15-proc. bezrobociu jakakolwiek państwowa robota, to tak jakby chwycić Pana Boga za nogi. Więc jak ktoś się załapie, to się trzyma. I zapomina o ziomach, z którymi chodził do szkoły. Kiedyś było tak, że ważni byli wójt i pleban. Historia literatury nie precyzuje, jak ważny był ten, kto nosił pałę i miał za pazuchą pojemnik z gazem łzawiącym.
Wiesz, ziomek, dwunasta w nocy, ja spać nie mogę, jak się wkurwię, to wyjdę i w melanż zapierdolę, na chwilę się urwę z jebanej rzeczywistości szarej, będę stał pod blokiem, wszystkie nerwy przepijał browarem.*
Nie ma brzydszego miasta niż Legionowo. W stare willowe dzielnice wbito połacie bloków z wielkiej płyty, z roku na rok wycina się drzewa, boiska zalewa betonem. To miasto, gdzie zburzono amfiteatr, by postawić hipermarket. Stado Biedronek pożera lokalny handel. W dodatku, jak mówią jego mieszkańcy, to miasto, gdzie niebezpiecznie jest być młodym. Zwłaszcza młodym mężczyzną.
Leżę, łapy skute, morda w błocie przydeptana butem, w bani jebać cię, frajerze, leżę. Menda wywęszyła znów mnie na betonie, niczym lord, a na twarzy uśmiech, chuju, puść mnie.*
Reklama
Legionowo to nie tylko brzydkie, bezrobotne miasto, ale także trudne do przejechania. I nie chodzi tylko o mnogość rond i rondek, które mają w zamyśle spowalniać ruch i go udrażniać (co zresztą nieźle działa), ale przede wszystkim o tory, które dzielą miasto na cztery części. Porżnięte tymi torami miasto nie jest jednym organizmem. Dzieli się na kwartały, dzielnice i enklawy. Adresy, które wyznaczają status społeczny ich mieszkańców. Determinują ich teraźniejszość i przyszłość. Najgorsze miejsce, w jakim można się znaleźć, to Kozłówka. Jej ton nadają socjale, baraki, w których zgromadzono biedę z nędzą. Ale takich trójkątów bermudzkich w Legionowie jest więcej, przynajmniej jeszcze cztery.
Jan Grabiec, starosta legionowski, opowiada, że problem zaczął się po 1989 r., kiedy mundur zaczął się mieszać z cywilnymi ciuchami i choć od tamtego czasu minęło ćwierć wieku, jeszcze to wszystko się nie zintegrowało. Za komuny było tak, że milicyjni i wojskowi żyli w swoich gettach, nie było szans, żeby wejść nawet na ich teren. Żyli otoczeni murami, mieli swoje domy, sklepy, życie. Życie innych toczyło się swoim torem. Jego dziadek kupił dom wraz z lokatorami zakwaterowanymi w ramach szczególnego trybu najmu. Co oznacza, że do willi dokwaterowywano patologię. Wychowywał się z nią, bawił z dzieciakami tamtych ludzi, jakoś się dogadywali, choć któreś z nich ukradło mu rower. Ale kiedy przyszła transformacja, własność prywatna została wzięta pod ochronę, tych biedniejszych, gorszych, wykluczonych trzeba było gdzieś przenieść, coś z nimi zrobić. I zaczęły powstawać socjale.
– Miasto wyremontowało na dzień dobry budynki po dawnych koszarach z XIX w., w standardzie wysokim, to był cywilizacyjny przeskok dla części z tych ludzi – mówi starosta legionowski. Zbudowało noclegownię, świetlicę środowiskową, jadłodajnię. Z czasem pojawił się orlik. Ale to za mało. Stworzyło się jedno getto biedy, drugie, kolejne. Pojawiły się problemy, z którymi nie wiadomo, jak sobie poradzić. A teraz ten nieszczęśliwy wypadek – mówi.
Nienawidzisz mnie za to, jak żyję, co robię, na każdym kroku chcesz mi podstawić nogę, psie jebany, pokrzyżuję ci plany, do końca będę sobą, z głową, nierozpoznany.*
Nieszczęśliwy wypadek miał 19 lat. Nie był notowany. Kiedy rozmawiam z policjantem wydziału kryminalnego legionowskiej policji, operacyjnym, więc żadnych nazwisk tu nie będzie, ten przyznaje, że chłopaka nie znał i nie pamięta jego twarzy. Dzieciak zresztą nie pochodził z Kozłówki, która jest głównym celem policyjnej prewencji. Bo tam jest najwięcej wezwań i interwencji, tam dewastacja śpi z bójką, mefedron z amfetaminą ścigają się z ziołem, podlewane heroiną. Więc prawdą jest, że te kozłówkowskie gęby mają w pamięci. Prewencyjnie działają. Sprawdzają, gadają, rewidują – taka robota. Ciężka, kilka tysięcy ludzi tam mieszka.
Kolejnym punktem policyjnego zainteresowania jest Osiedle Sobieskiego, a zwłaszcza bloki znane jako pięćsetki. To mieszanina społeczna, biedni i bogaci, dużo młodych. Chcą się zabawić. Chcą poszaleć. Zapomnieć. – Ale praca w policji to system zero-jedynkowy – zaznacza mój policyjny rozmówca. Jeśli coś jest zabronione, powinno zostać ukarane. Więc tym się zajmują. Przepatrujemy mapę miasta: na Piaskach mieszka dużo starszych ludzi, głównie wojskowych i policyjnych emerytów, ale ich dzieci też lubią się zabawić. Na Osiedlu Młodych pobudowano nowe bloki, więc też mają tam co robić, bo towarzystwo bywa rozrywkowe. Podobnie na Przystanku. Najspokojniejsza jest III Parcela – najbardziej wiejska. Bukowiec, hmm, różnie bywa. Opowiada, że często policja jest wzywana przez normalnych obywateli. Bo im za głośno, bo młodzi się śmieją, bo nakruszyli ziołem na schodach w bloku. Więc oni, gliniarze, po prostu odwalają swoją robotę. Dla dobra służby i spokojnych obywateli.
Jebani, wybujani, bo za blachą skitrani – chuj z wami. Nie dostaniesz, kurwo, tego, co byś chciał, odmawiam składania zeznań, to jest w twoją mordę strzał.*
Ludzie z miasta, z którymi rozmawiam, mają inne wytłumaczenie tego stanu rzeczy. I to są nie tylko mieszkańcy kwadratów, trójkątów czy jak jeszcze nazywa się takie złe miejsca w każdym mieście. Choć oni oczywiście są na pierwszym planie.
Ekipa poczuła się zagrożona, ale też z powodu zainteresowania mediów ważna. Piotr Biedka, jeden z organizatorów protestów w Legionowie, z którym się spotykam środowym rankiem w miejscowym McDonaldzie, jakby strzelał z karabinu, opowiada o swoim przekichanym życiu. O dorastaniu w kiepskim miejscu, w kiepskiej rodzinie. O zatrzymaniach, zarzutach, z których tylko część się potwierdziła, o złych gliniarzach, którzy uprzykrzają mu życie. Kiedy proszę go, aby na elipsie, która ma symbolizować miasto, narysował podziały, które w nim zachodzą, pewną dłonią dzieli je na pół. Po jednej stronie zaznacza policję, prokuraturę i sąd, po drugiej stawia mnóstwo kropek: to my, szarzy obywatele. Niemający żadnych praw – mówi.
Siedział, wyszedł, być może będzie jeszcze siedział. Ale swój honor ma, był w grupie grypsujących. Z jego życiorysu można by napisać niejedną książkę. W sprawę śmierci Rafała się włączył, organizuje protesty, wrzuca filmiki na YT, choć zdaje sobie sprawę, że może go to drogo kosztować. Dlaczego i po co? Jak tłumaczy, zawsze było tak, że są policjanci i złodzieje. Gorsi i możni tego świata. Ale każdy, nawet najmarniejszy robaczek, ma godność. I on, Piotrek Biedka, mam napisać jak się nazywa, chciałby bardzo, żeby gliniarze, kiedy go kręcą, nie poniżali. Nie kazali mu się rozbierać do naga na mrozie. Nie szantażowali jego rodziny. I odwalili się od ludzi, którzy palą zioło. Bo jemu zioło uratowało życie. Przestał chlać. Zajął się na poważnie sobą. Rafał, ten dzieciak, nie robił nic złego. Pracował w firmie produkującej pampersy. Jakoś się ogarniał, zarabiał. Wyszedłby na człowieka, gdyby nie nadgorliwa psiarnia.
Gdzie w tym logika, żegna bieda, wita przypał, gdy pusty kapitał, długo myśleć nie trzeba, by wykonać jakiś ruch, a nie w miejscu ciągle stać, zawsze będzie przeszkadzać policyjna blać, kurwa mać, powiedz mi, czy to kiedyś skończy się, i tak w ogóle, czy ktokolwiek to wie, chyba tylko Ten na górze, pamięta dziesięć przykazań, bo zwykli ludzie nie mają nic do powiedzenia, tylko się boją i z czasem biorą stronę wroga, nie wiedzą, czemu to robią, sam przecież nie będę myślał za nich, w ich oczach na zawsze jestem przegrany, bo mam zasady i się trzymam ich kurczowo, tak wychował mnie chodnik, tak wychowało Legionowo.*
Sąd i prokuratura w Legionowie mieszczą się w paskudnym budynku usytuowanym vis-a-vis targowiska miejskiego. W środowe popołudnie jadę tam nie po to, żeby jak co tydzień kupić jajka na zaprzyjaźnionym straganie, ale żeby się spotkać z ojczymem Rafała. Świętej Pamięci, jak podkreślają za każdym razem, kiedy pada jego imię, bliscy i przyjaciele. Legionowo doczekało się męczennika.
Piotr Krasicki jest blady, zmęczony, spocony pod swoją skórzaną kurtką. Zakręcony absolutnie. Zanim wsiądzie do mojego auta, rozmawia w samochodzie reportera „Gazety Wyborczej”. Wcześniej były telewizje, portale internetowe i sam nie wie już, kto jeszcze. Mamy mało czasu, więc i on serwuje mi swoje życie w pigułce: dorastanie na Kozłówce, ślub z matką Rafała, dzieciak miał wtedy 2,5 roku, od tego czasu on, Piotr, pracuje nieprzerwanie, chciał się opiekować rodziną. Z żoną się rozwiedli, ale synek został z nim, to o czymś świadczy. Razem robili, produkowali pieluchy. Kłócili się czasem, nie gadali, godzili. Wie, że Rafał przypalał, on też ziołem nie gardzi. Uratowało mu życie, lepsze zioło niż dogorywać w wymiotach z wódy. Ciężko mu, nie wie, co z sobą zrobić. Nie lubi policji. Nikt jej w mieście nie lubi, chyba że ten, kto ma władzę i pieniądze. Nad jego rodziną wisi chyba jakieś fatum, wszystko się rozwala, choć człowiek haruje. Mieli młodszą córkę, umarła, nim się narodziła, własną pępowiną się udusiła.
– Tak sobie myślę, że tu gardło i tu gardło – zastanawia się Krasicki. Samochody trąbią, pojawia się policyjny radiowóz, parkuje obok nas. Rozmowa zaczyna się rwać, rwą się bity, które – jakby same z siebie – pojawiają się w każdej rozmowie. Legionowo, policyjne miasto, oddycha w rytm rapu. I nie ufa policji.
Ilu żyje tu, jak chce, ilu żyje tu, bo musi, ilu się wyrwało, a ilu system dusi; od pierwszego do pierwszego, a ilu z okna się rzuci? Ilu tych, co mieli wszystko, nie mają nic. Już nie podejmą walki, bo nie ma po co żyć. Ilu schorowanych, władza im nie pomaga. To nie przesada.*
Jest akcja, jest reakcja. Choć ta legionowska reakcja była doprawdy lajtowa. Niezorganizowana, oddolna. Przyszło trochę ludków z kwadratów i trójkątów, pokrzyczeli, poskakali, pośpiewali. Nie były to wprawdzie piosenki, które dobrzy rodzice nuciliby swoim pociechom przed snem. – Zawsze i wszędzie policja jebana będzie – ale na tym, wbrew medialnym doniesieniom, się zadymianie skończyło.
Nie można tej akcji przyrównać choćby do tego, co zdarzyło się w Słupsku, kiedy na skutek policyjnej interwencji zginął nastolatek Przemek Czaja – wówczas miasto na kilka dni stanęło w ogniu. – Dobrze, że legioniści (kibice Legii – red.) się nie wzięli u nas do tej akcji, bo nie zostałby się kamień na kamieniu – komentuje w prywatnej rozmowie jeden z legionowskich samorządowców. I dodaje, że gdyby za komuny milicja zrobiła taki numer, to na miasto wyszłoby parę tysięcy ludzi, a nie parę dziesiątków. Na szczęście. Mają inne priorytety. Chcą spokojnie żyć, jeść i zarabiać.
Jednak faktem jest, że śmierć Rafała wywołała problem w lokalnej polityce. Choćby z tego powodu, jak przyznaje legionowski starosta Jan Grabiec, że uwidoczniła mur pomiędzy lokalsami a mundurowymi. Tę nieufność, która przeszkadza w budowaniu społeczeństwa obywatelskiego. Normalnego życia, na którym wszystkim zależy. To, czy Rafał umarł dlatego, że funkcjonariusz nadużył uprawnień i nie potrafił potem pomóc duszącemu się chłopakowi, czy stało się to niejako samo z siebie, okaże się, kiedy biegły przekaże prokuraturze w Warszawie protokół z sekcji zwłok. Biorąc jednak pod uwagę ciśnienie społeczne, jakie towarzyszy tej sprawie, może go długo jeszcze pisać.
Na razie ludzie w Legionowie, którzy nie mają powodów, żeby obawiać się policji, zastanawiają się, kto na tej awanturze chce wygrać. I nie chodzi im wcale o uczestników zadym, tych łatwo spacyfikować. Dziś na różne sposoby odmieniane są dwa nazwiska: Janusza Korwin-Mikkego i Zbigniewa Stonogi. Pierwszy z nich to polityk internetowy, który wygrałby kilka wcześniejszych wyborów, pod warunkiem że prawo do biernego głosowania miałaby gimbaza. Małolaty urzeczone jego skrajnym liberalizmem: każdy człowiek odpowiada za siebie, zalegalizować konopie, heroinę, a jak ktoś chce wciągać cyjanek nosem, to też jego sprawa.
Jednak Mikke – choć w necie jest królem – na legionowskim podwórku przegrał ostatnie starcie ze Zbigniewem Stonogą. Człowiekiem, który z powodu osobistych doświadczeń ma kosę z policją, który jeszcze nie wyartykułował swoich politycznych ambicji, ale niewykluczone, że wkrótce to zrobi. Już wyrósł na trybuna ludowego, nie musiał się nawet pojawić w Legionowie, żeby urosnąć w rankingach popularności przy okazji tej tragedii. Ponad 280 tys. lajków, tysiące udostępnień postów. Korwin-Mikke ze swoją ekipą zostali, mówiąc delikatnie, chłodno przyjęci. I oddalili się w swoją stronę, żeby nie siać poruty. Jurek Owsiak ma niespełna 13 tys. fanów na FB. Nie należy się więc spodziewać, że tu przyjedzie i będzie krzyczał „siemano”.
Niemniej problem pozostaje. Jan Grabiec przyznaje: ta nieszczęśliwa śmierć uwypukliła to, co jest w Legionowie faktem. Podział między mieszkańcami a tymi służbami, które powinny służyć im i ich chronić. Nieufność i wrogość. Władze samorządowe i zbuntowani mieszkańcy ustalili, że po niedzielnym marszu milczenia muszą się jeszcze spotkać na publicznej debacie. Żeby powiedzieć sobie w oczy, co jątrzy, co boli. Wszyscy tego potrzebują, takiego katharsis. A jeśli chodzi o policję? No cóż, może da się spróbować od nowa. Głównym postulatem ludzi, którzy palili znicze przed legionowską komendą, było zawieszenie w obowiązkach funkcjonariuszy, którzy zatrzymywali Rafała. Ambicja nie pozwala gliniarzom pozwalać, żeby lud meblował im ich szeregi. To by była słabość. Z kolei ludność w swoim słusznym gniewie się myli: jako sprawcę nieszczęśliwego zgonu chłopaka wskazują gliniarza, który nie miał z nim nic wspólnego. On i jeszcze jego dwóch nadgorliwych kolegów faktycznie robiło wyniki, ścigając dzieciaki ze skrętami. Oczywiście zgodnie z prawem. Choć bez większego sensu dla – jak to się ładnie nazywa – współżycia społecznego. Więc może jakoś da się to wszystko jeszcze jakoś poukładać. Pewnie polecą jakieś głowy.
– Niech pani napisze, żeby nas nie poniżali, żeby nie obrażali, nie rozbierali na mrozie, brudnymi paluchami nie grzebali w dupie – apeluje jeden z małolatów. I dodaje, że między policją a mieszkańcami powinien obowiązywać wzajemny szacunek. I poszanowanie prawa.
Nie będzie łatwo. Za dużo się nazbierało wzajemnych pretensji i uprzedzeń. Jedni mają kaski i pały, drudzy spryt i złośliwość ściganych stworzeń. Kiedy trwał bal przed legionowską KPP, motywem przewodnim była przyśpiewka: „Zawsze i wszędzie policja jebana będzie”. Pamiętajmy, że ci chłopacy w niebieskich mundurach to byli kiedyś ich koledzy z klasy i z podwórka. Zmieniły się role, a nikt nie chce być w tym przedstawieniu cwelem.
Kurwy, szmaty, chcą wjebać nas za kraty, za palone blanty, wiadomo, każdy ma wady, lecz wadą nie jest trawa, dla mnie to wiadoma sprawa.*
PS W tej legionowskiej historii jedną z głównych ról odgrywa marihuana, zwana także ziołem. W dyskusjach pomiędzy funkcjonariuszami policji, którzy stoją na straży obowiązującego w Polsce prawa, a zbuntowanym tłumem kwestia tej używki była kluczowa. Dla niezorientowanych: policja nie ma wpływu na stanowione prawo. Ma za to obowiązek je egzekwować. Jednak może to robić mądrze bądź nie. I niezależnie od tego, czy sprawa dotyczy znanej celebrytki i jej psa, czy ziomala z Kozłówki, czy jak się jeszcze nazywa ten kwadrat.
W piątek po południu prokuratura podała, że z sekcji zwłok wynika, iż Rafał zadławił się „łezką”. Nie stwierdzono udziału osób trzecich.
*Cytaty z SZL (System Zero Lewych) autor zbiorowy i różny, legionowski rap
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama