"Mama była w tym domu dwa tygodnie. Potem kierowniczka wyrzuciła nas, mówiąc, że mama zaraża pacjentów. Okazało się to kłamstwem, a przyjąć mamy z powrotem już nie chciała. Zostawiła nas na lodzie. Teraz się z tego cieszę" - opowiada tvn24.pl Kinga Nowotczyńska, córka kobiety, która przebywała dwa tygodnie w domu opieki w Radości.

Reklama

Podejrzewa, że kierowniczka wyrzuciła jej mamę, bo rodzina za często ją odwiedzała. A wtedy ktoś mógłby zobaczyć terror, jakiemu opiekunki poddawały pensjonariuszki

Prokuratura odmówiła postępowania

Rzeczniczka praskiej Prokuratury Okręgowej Renata Mazur przyznała, że Łukasz K. - który nagrał filmy - zawiadomił śledczych już 4 października. Ale dwa tygodnie później wycofał się. "Powiedział, że w domu pomocy społecznej nie ma żadnych nieprawidłowości, a jego zawiadomienie to wynik zdezorientowania - pracował od kilku dni - i niewiedzy" - mówi Mazur. Dodała, że mężczyzna nic nie mówił wtedy o filmach, które nagrał.

Mimo to sprawę zaczęła wyjaśniać policja, ale ona również nie dopatrzyła się niczego złego. "Podjęto więc decyzję o odmowie wszczęcia postępowania" - tłumaczy prokurator.

Pełnomocnik Fundacji "Betania", prowadzącej prywatny ośrodek, Elżbieta Goszczycka powiedziała PAP, że nie dotarły do niej żadne informacje o przypadkach znęcania się nad kobietami. Według niej nie było także żadnych zawiadomień do prokuratury w tej sprawie. Zapowiedziała też podjęcie kroków prawnych przeciw autorowi artykułu.

Filmy odkrywają prawdę

Reklama

Na pierwszym filmie widać, jak personel sadza na wózku około 80-letnią "Ziutę". Wózek ma otwór w siedzisku, umożliwiający wypróżnienie. Kobieta wie, co ją czeka. Krzyczy: "Ja nie chcę kupy!". Opiekunka uderza ją w twarz. "Zamknij mordę" - mówi i z całej siły naciska na brzuch staruszki.

"A bo w ryja dostała..."

Na filmie drugim kierowniczka ośrodka szykuje do mycia "Tośkę". Trzy razy uderza ją w twarz otwartą dłonią. "K..., co plujesz? Jak ci zaraz popluję, to się zesrasz!" - wrzeszczy, po czym każe podwładnemu wyjąć "Tośce" sztuczną szczękę. "Co takie czerwone?" - pyta po wyjęciu protezy i sama odpowiada: "A bo w ryja dostała".

To inna opisywana przez dziennik scena: rozbawiona kierowniczka opowiada historię, jak to opiekunka dotykała rozrusznika serca jednej z pensjonariuszek. Pokazuje, jak staruszka dyszała. W międzyczasie wkłada do wanny podopieczną. "Myj się babciu, bo dostaniesz w pilotkę, zaraz cię ocucę" - mówi. Staruszka wyje, kierowniczka przedrzeźnia ją, wyjąc jeszcze głośniej.

"Gnijesz, umierasz..."

Kobiety były kopane w pośladki, gdy poruszały się za wolno - relacjonuje "Polska". Przywiązywano je do łóżek, żeby w nocy nie ściągały pieluch i nie brudziły pościeli. Kierowniczka wiele razy wyzywała niepełnosprawną umysłowo pensjonariuszkę od debili lub "maciory". Do kobiety, która miała na plecach krwawe odleżyny, opiekunka mówiła: "Gnijesz, umierasz".

Drastyczne sceny uwiecznił i przekazał dziennikowi Łukasz K., który przez dwa miesiące pracował w Radości jako poborowy, odrabiający zasadniczą służbę wojskową ze względu na wyznawane zasady moralne. Mężczyzna nie uznaje przemocy - tłumaczy "Polska".

To, co najbardziej nim wstrząsnęło, to scena z 31 października. Gdy przyszedł do pracy, zobaczył jedną ze staruszek w ciężkim stanie. "Siedząc na krześle, zaczęła charczeć i bulgotać" - opowiada. Ale opiekunki tylko stały i przyglądały się. "Akurat trafiła na Święto Zmarłych" - skomentowały. Położyły kobietę do łóżka. Po chwili jedna z opiekunek stwierdziła, że staruszka nie żyje.

Czysty, zadbany dom

Prywatny pensjonat w Radości prowadzony jest przez fundację "Betania". Rodziny i bliscy pensjonariuszek ośrodka niczego do tej pory nie podejrzewali. Niczego nie zauważyli też lekarze, neurolodzy i księża odwiedzający dom - czytamy w "Polsce".

Dziennikarz gazety odwiedził placówkę w Radości. Pisze, że to czysty i zadbany dom, który robi dobre wrażenie. W czasie odwiedzin personel jest serdeczny dla podopiecznych i ich rodzin. Ale to, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami, to prawdziwy dramat. Żadna z opiekunek nie ma odpowiedniego wykształcenia i nie jest profesjonalną pielęgniarką.

Kierowniczka placówki zaprzecza wszystkiemu, co dziennikowi "Polska" powiedział, ale też pokazał na filmach Łukasz K. Mówi, że w jej placówce nie stosuje się przemocy: ani psychicznej, ani fizycznej. Twierdzi też, że zawiadomiła już prokuraturę o... porzuceniu przez mężczyznę zastępczej służby wojskowej. "On nie wygra tej wojny, w żaden sposób" - mówi.

Śledztwo i policja

Po ujawnieniu szokującego filmu, do domu wkroczyła policja. "To byli dzielnicowi, którzy mieli sprawdzić, co się tam dzieje" - opowiada dziennikowi.pl nadkomisarz Marcin Szyndler, rzecznik stołecznej policji. Policjanci wycofali się, gdy sprawą zajęła się prokuratura. Na jej wniosek, funkcjonariusze zwrócili się z prośbą do redakcji dziennika "Polska" o przekazanie filmów, uwieczniających skandaliczne zachowanie opiekunów.

"Nie wiemy jeszcze, kiedy będziemy przesłuchiwać pensjonariuszy - to zależy od ich stanu zdrowia" - powiedziała dziennikowi.pl prokurator Renata Mazur. "Proszę wierzyć, że podchodzimy do tej sprawy z należytą uwagą i wyjaśnimy wszelkie okoliczności tej bulwersującej sprawy" - zapewniła. Nie chciała jednak udzielić żadnych szczegółowych informacji.

W placówce pojawili się inspektorzy z urzędu wojewódzkiego. To zadziwiające, bowiem kilka godzin wcześniej, wicedyrektor wydziału pomocy społecznej urzędu wojewódzkiego przekonywał nas, że inspektorzy nie mają prawa kontrolować tej placówki. Dlaczego? Bo działa nielegalnie - nie ma pozwolenia wojewody.