Wojciech Smarzowski stworzył obraz o patologiach dotykających polskie duchowieństwo. Choć w mediach "Kler" stał się bardzo gorącym tematem, to przecież nie jest on o niczym nowym. Kto nie wierzy, niech sobie sięgnie do wydanego w 1563 r. dzieła Stanisława Orzechowskiego "Dyalog, albo rozmowa około exekucyi Polskiej Korony". Jak pisze autor: Miałem plebana we wsi swej, nieuka wielkiego, który nie dość, że uwielbiał grać w karty na pieniądze to na dokładkę: przez pół nocy pijał, nazajutrz potem zasię mszą rano miewał; w plebanii bękarciąt pełno, goniony często bywał od żon cudzych.
Zniesmaczony autor poszedł w końcu na skargę do: biskupa nieboszczyka Dziaduskiego. Po wysłuchaniu opowieści o rozwiązłym proboszczu: śmiał się z tego biskup mówiąc: też ci i on człowiek, jako i inny - dałem pokój – podsumowywał Orzechowski.
Czterysta lat później w instrukcjach Urzędu Bezpieczeństwa dla początkujących oficerów bezpieki doradzano, że werbunku księży na tajnych współpracowników należy dokonywać na: Korek (napój alkoholowy), worek (pieniądze do sakiewki) i rozporek (widomo co).
Czasy się zmieniały, a słabości wielu ludzi w sutannach pozostawały wciąż te same. Owszem w filmie uwypuklono jeszcze jedną, najbardziej szokującą, a mianowicie słabość do dzieci, a zwłaszcza dojrzewających chłopców. Ale zmagania zachodniej cywilizacji z plagą pedofilii to generalnie bardzo nowy wątek, który zdobył sobie rozgłos w ostatnich dekadach wraz z narodzinami Internetu. Wcześniej problem ignorowano, przez co zdawał się zupełnie marginalny. Jednak ostatnimi laty publikacje o nadużyciach seksualnych wobec dzieci, również takich, za które odpowiadają w Polsce osoby duchowne, są już trwałym elementem codzienności. Podobnie, jak antyklerykalizm.
Jak olbrzymia liczba dzieł krytycznych wobec Kościoła katolickiego powstawała przez stulecie da się łatwo prześledzić, zaglądając do "Indeksu ksiąg zakazach". Pamiętając przy tym, że jeszcze więcej się narodziło, gdy indeks przestał być uzupełniany. A doliczyć należy jeszcze ogrom współczesnej publicystyki prasowej, filmy, a także to, co znaleźć można w Internecie. Natrafienie na treści antyklerykalnych jest dziś w Polsce nawet łatwiejsze, niż namierzenie najbliższego sklepu z alkoholem. Kto chce, czy nawet nie chce i tak musi na jedno i drugie trafić.
Z tej perspektywy można by na film Smarzowskiego spojrzeć, jako na rzecz wtórną. Nawet jeśli jest to pierwszy od dawana film antyklerykalny, nakręcony przez znakomitego, polskiego reżysera. Jednak nikt "Kleru" nie postrzega jako wtórny. Zaś dzięki ekscytacji: dziennikarzy, polityków, liderów opinii, etc. już wzniecono takie emocje, że publika wali do kin dosłownie drzwiami i oknami. Sukces frekwencyjny stał się murowany. Właśnie ten, coraz lepiej widoczny oddźwięk na „Kler” jest najciekawszy, bo przynosi ze sobą diagnozę rzeczywistości, przybliżającą do prawdy o niej.
Widać więc już jak na dłoni, że liberalna lewica tryska szczęściem, bo uwierzyła, że dzieło Smarzowskiego przyniesie przełomowe zmiany w społeczeństwie. Tak, jak wierzy we wszechmoc Kościoła katolickiego w Polsce. Jest on dla niej czyś niemal identycznym, jak loże masońskie i Klub Bilderberga dla skrajnej prawicy. Czyli tajnym ośrodkiem władzy, który pociąga za wszystkie nitki zarówno w III RP, jak i na całym świecie. Dopiero osłabienie go może pozwolić odbić wyborców PiS-owi i odsunąć tę partię od władzy.
Dla liberalnej lewicy Kościół i Kaczyński to w zasadzie jedno, natomiast sukces "Kleru" jest światełkiem nadziei w bardzo mrocznym tunelu. Tymczasem kierownictwo PiS nie ma żadnych powodów do narzekań. Od lat, niezależnie jak samo moralnie się prowadzi, wysyła zarówno do episkopatów, jak i proboszczów ten sam sygnał – "wspierajcie nas, a my was obronimy". I to nie tylko przed rodzimą, ateistyczną lewicą, ale też plagami nadciągającymi z Zachodu - od rozwodów i aborcji na żądanie zaczynając, na małżeństwa homoseksualnych kończąc.
Również w przypadku "Kleru", co bardziej czujni partyjni działacze, na czele z prezesem TVP taki sygnał wysłali. Przy czym w bardzo nieudolny sposób, bo sekowanie Smarzowskiego podczas Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, czy próby niewpuszczenia filmu do prowincjonalnych kin, przynoszą efekty dokładnie odwrotne od zamierzonych (przynajmniej tych deklaratywnych). Jeśli coś ma posmak "owocu zakazanego" ludzie natychmiast chcą to sobie obejrzeć.
Acz nawet jeśli "Kler" przyciągnie kilka milionów widzów, PiS nadal nie będzie miał powodu do narzekań. Takie zainteresowanie Polaków wzmocni w samym Kościele poczucie bycia oblężoną twierdzą. Wówczas pokusa przyjęcia oferty "agitujcie dla nas, a my was obronimy" stanie się jeszcze mocniejsza. Zwłaszcza, gdy kompletnie brak pomysłu, jak sobie radzić w nowych czasach.
Kościół katolicki w Polsce żyje bowiem wspomnieniami dawnej świetności. Tych trzystu lat, gdy okazywał się opoką dla całego narodu. Zarówno kiedy ten tracił swe państwo, jak wówczas, gdy próbował je odzyskiwać lub bronić. Z dumą wspomina wybitnych przywódców, którzy nie zwiedli w momentach próby, jak kardynałowie: Adam Sapieha, Stefan Wyszyński i Karol Wojtyła. Ten ostatni wyrósł przecież aż na papieża. Tyle tylko, że nawet wspomnienie o Janie Pawle II coraz mniej znaczy. W czasach wielkiego kryzysu Kościoła katolickiego w krajach Zachodu ten w III RP stanął właśnie na rozdrożu. Wojna polsko – polska wykrawa go szczególnie, bo spycha do roli przybudówki dla prawicy, czyniąc z obozu antypisu (nawet jeśli nadal dominuje w nim PO) śmiertelnego wroga. Brak w nim przywódcy na miarę nowych czasów, a najbardziej charyzmatycznym liderem jest urodzony biznesmen o. Tadeusz Rydzyk.
Z braku przywództwa nie widać więc pomysłu na to, jaką drogę w nowych czasach wybrać. Nawet chęci do demonstracyjnego usunięcia ze swych szeregów najbardziej patologicznych jednostek jak na lekarstwo. Stąd nie powinny dziwić wyniki ankiet, opublikowane trzy miesiące temu przez amerykańską firmę badawczą Pew Research Center. Po porównaniu religijność ludzi przed czterdziestką i po czterdziestce w 108 państwach świata okazało się, że w skali globu największy spadek religijności - z generacji na generację - nastąpił w Polsce. Różnica między starszymi a młodszymi obywatelami wynosi aż 23 proc. Religia wedle tych badań jest bardzo ważna jedynie dla 16 proc. młodych Polaków.
Tymczasem każda wspólnota religijna opiera swą siłę na liczbie wiernych oraz, co może nawet istotniejsze na tym, ile osób gotowa jest się dla niej poświęcać się, pracować, a w razie potrzeby oddać życie. Film Smarzowskiego to dla Kościoła zwiastun kryzysu, którego nie da się po prostu przeczekać. No chyba, że czasy tak się zmienią na gorsze, iż cały naród znów będzie potrzebował dla przetrwania tradycyjnej opoki, zastępującej mu własne państwo.