Czerwone ferrari 360 modena 27 lutego uderzyło o betonowy filar wiaduktu na warszawskim Ursynowie. W spalonych szczątkach samochodu znaleziono zwłoki dziennikarza "Super Expressu" Jarosława Zabiegi. Maciej Zientarski wciąż w bardzo ciężkim stanie leży w szpitalu. Do dziś nie ma pewności, który z mężczyzn prowadził warty około 100 tysięcy euro samochód. Pewne jest jedno: ferrari na pewno nie należało do kierowcy.

Reklama

"Auto zostało kupione dwa dni przed wypadkiem. Jego właściciel nie miał gdzie go przechowywać, dlatego zostawił auto na posesji dziennikarza" - mówi DZIENNIKOWI Katarzyna Dobrzańska, szefowa Prokuratury Rejonowej Warszawa-Mokotów. "Pan Zientarski miał zrobić zdjęcia auta, natomiast nie było mowy o żadnym testowaniu lub jeżdżeniu" - dodaje prokurator Dobrzańska.

DZIENNIK ustalił, że samochód kupił finansista Paweł Szymański, prywatnie pasjonat sportów motorowych i znajomy Macieja Zientarskiego, a także były wiceprezes Orlenu. Okazuje się, że Szymański nie zdążył przerejestrować auta na siebie - w dniu wypadku miało ono poznańskie tablice rejestracyjne. Samochód nie miał też ubezpieczenia AC, a jedynie obowiązkowe OC.

Paweł Szymański: "Rozważaliśmy moje wejście do firmy Maćka, która zajmuje się motoryzacyjnymi eventami dla biznesmenów. Auto mogłoby być moim wkładem albo Maciek by je spłacił. Szczegóły nie były jeszcze doprecyzowane".

Czy sam wsiadłby za kierownicę nieubezpieczonego auta? "Ja tym autem nie zdecydowałem się jeździć. Maciek miał je sfotografować i tylko o tym rozmawialiśmy. Ale teraz najważniejszy dla mnie jest stan jego zdrowia, na resztę przyjdzie czas" - mówi finansista.

Biegli jeszcze badają przyczyny wypadku. Wiadomo, że przed kraksą w miejscu, gdzie można jeździć z prędkością do 50 km/h, samochód pędził grubo ponad 100 km/h. Kierowca stracił panowanie nad autem, kiedy ferrari wyskoczyło na dużym garbie na jezdni. Kto je prowadził? Wiele wskazuje, że sam Maciej Zientarski, ale to tylko przypuszczenia. "Na razie tylko jeden z przesłuchanych świadków wskazuje, że kierowcą była właśnie ta osoba. Inni nie byli w stanie tego potwierdzić" - mówi prokurator Katarzyna Dobrzańska.