"Wiadomo, że z punktu widzenia prawa przepis został złamany" - przyznaje dziennikowi.pl przyjaciel Zientarskiego. "Ale były takie sytuacje, gdzie pasy ratują życie, były i takie, gdzie nie. W tym przypadku Maciek przeżył tylko dzięki temu, że jechał bez pasów. Gdyby miał zapięte i był nieprzytomny, to by się spalił w tym samochodzie" - tłumaczy Maciej Pruszyński.
Jak producent i przyjaciel Zientarskiego ocenia to, co stało się wczoraj? "Myślę, że każdy mężczyzna mając okazję zasiąść za kierownicą ferrari, zechciałby sprawdzić, ile ono pojedzie" - tłumaczy.
I nie potępia kierowcy nawet za to, że dziennikarz sprawdzał "ile pojedzie" na ruchliwej i wyboistej ulicy Puławskiej. "Nie wiem, czy jechali 200 na godzinę" - mówi tylko.
"Zarówno ja, jak i ojciec Maćka jesteśmy jeszcze w bańce mydlanej. Musi minąć parę dni, aż otrząśniemy się z tego i na chłodno zaczniemy analizować, co się stało" - mówi dziennikowi.pl Pruszyński.
"Maciej miał jeden wypadek kiedyś dawno temu, jeszcze w czasach licealnych. Jechał ze swoją obecną żoną na motocyklu" - wspomina Maciej Pruszyński. Oboje wylądowali wówczas w szpitalu. "To nie była jego wina, ktoś w nich wjechał" - zarzeka się.