Magdalena Rigamonti: Denerwuję się. Pan łaja dziennikarzy, pokrzykuje.
Piotr Gliński: Bo jestem równie okropny jak dziennikarze. Ale to mój wkład w walkę o lepsze media. Walczę o poziom.
I prawdę?
Właśnie. I prawdę. Tak, macie ze mną kłopot, bo jestem zakręcony na punkcie prawdy i dobra…
Reklama
Na marsz pan idzie?
Na ten marsz, mam nadzieję, pójdą wszyscy. Wszyscy są zaproszeni.
Wszyscy ministrowie, prezydent, politycy opozycji?
Wszyscy, którzy będą chcieli. Każdy polski obywatel. Zresztą, nie tylko polski, jeśli ktoś chce świętować z nami, to oczywiście może wziąć udział.
Kto z rządu rozmawiał z władzami Obozu Narodowo-Radykalnego (ONR)?
Były rozmowy, które – jak pani wie – nie doprowadziły do konkluzji. Rozmawiał marszałek Senatu.
Przecież to impreza cykliczna.
I między innymi dlatego był problem z odwołaniem.
To pana rząd wprowadził przepis dotyczący imprez cyklicznych, głównie w związku z uroczystościami dotyczącymi rocznic i miesięcznic katastrofy smoleńskiej.
To jest pani opinia. Ten przepis został wprowadzony po to, aby honorować stałą obywatelską aktywność, ale także żeby ucywilizować sytuację absolutnie skandaliczną. Jak pani wie, były organizowane przez nasze środowisko marsze związane z katastrofą smoleńską, które bardzo brutalnie atakowano. Mimo że dedykowano je ofiarom największej tragedii w historii Polski po II wojnie światowej – zaznaczam, że to są słowa Donalda Tuska, naszego przeciwnika politycznego. Dla nas oczywistym było, że istnieje w Polsce dość duża grupa ludzi, która zgodnie z ogólnymi prawami demokratycznymi chciała wyrażać publicznie swój stosunek do tej wielkiej tragedii.
Co miesiąc.
Tak, co miesiąc. Te marsze miały charakter trochę żałobny, a trochę upamiętniający. Bo poprzednia władza tego w sposób godny i właściwy nie upamiętniła.
Ale to marsze trochę polityczne.
To jest wasza interpretacja.
Co to znaczy „wasza”? Tylko ja z panem rozmawiam.
Ok, pani interpretacja. Jaki charakter polityczny?
Prezes Jarosław Kaczyński mówił o przeciwnikach politycznych, o tym, że ci przeciwnicy chcą Polski, która cofa się do PRL-u, w której katolicy nie będą mieli praw…
No właśnie, gdyby nasi poprzednicy, korzystając wtedy z monopolu władzy, nie zastosowali siłowego rozwiązania w tej sprawie i nie zlekceważyli głosów milionów Polaków, nie byłoby tego politycznego kontekstu. To nie my zachowaliśmy się tu jak polityczni troglodyci, nie my sprzątaliśmy znicze, napuszczaliśmy pijany motłoch na modlących się ludzi, udawaliśmy, że urzędnik od zabytków decyduje o postawieniu pomnika ofiar tej katastrofy… Ktoś ten kontekst polityczny, moim zdaniem w pełni świadomie, stworzył…
I to robili pana poprzednicy u władzy?
Oczywiście, bezpośrednio i pośrednio są za to odpowiedzialni. Zresztą, zdaje się, że o kulturze mieliśmy rozmawiać, a cały czas rozmawiamy o czym innym.
Jesteśmy tuż przed Świętem Niepodległości, więc zaczęliśmy od marszu.
Nie zaczęliśmy, tylko pani zaczęła, bo pani chciała wykazać, że sobie nie dajemy rady z marszem, z obchodami.
Ja chciałam wykazać?
To po co się pani o to pyta? A nie np. o to, dlaczego opozycja cały czas kłamie w mediach na temat tych obchodów? Co akurat w tym marszu jest takiego ważnego? Że jest dobrym sposobem do prowokacji, a dyskusja o nim pretekstem do zepsucia obchodów i zasłonięcia radosnego święta i tysięcy innych wydarzeń, które przygotowuje biuro rządowego Programu „Niepodległa”, a także, oddolnie, często z naszym wsparciem, obywatele?
Na litość boską, mamy 100-lecie niepodległości!
Odzyskania niepodległości… Właśnie. I co, awantura ze środowiskiem, które ten marsz zaczęło organizować, jest tu najbardziej interesująca?
To środowisko to Brygada Mazowiecka ONR.
Nie wiem, czy brygada, czy nie brygada. Posługiwanie się takim językiem ma na celu straszenie ludzi, szerzenie tzw. paniki moralnej.
Ale ja wiem.
To wie pani również, że większość ludzi, którzy idą w tym marszu, nie ma nic wspólnego z jakąś brygadą. Żadna brygada ONR-u nie ma w Polsce najmniejszego znaczenia politycznego. To margines marginesów, znacznie mniejszy niż w krajach ościennych. Tam środowiska nacjonalistyczne są zdecydowanie silniejsze niż w Polsce. Natomiast to my, Prawo i Sprawiedliwość, jesteśmy oskarżani przez wiele osób w Polsce i zagranicą, także przez prominentnych polityków, o promowanie faszyzmu. O to chodzi w tej propagandzie…
ONR to organizacja nacjonalistyczna.
Ludzie, którzy brali dotąd udział w marszach – w zdecydowanej większości – chcieli po prostu wyrazić swój emocjonalny, pozytywny stosunek do ojczyzny.
Ale wielu się bało o swoje bezpieczeństwo i nie akceptowało haseł o „białej sile”.
Te marsze służyły złym ludziom do prowokacji. Pewien prominentny polityk z ekipy Donalda Tuska przyznał przecież na taśmach, że te prowokacje były czynione przez nich świadomie. Dlaczego polskie gazety nie grzmią, że za poprzednich rządów rękami policji czy służb przygotowywano prowokacje? Od czasu, kiedy my rządzimy w Polsce, podczas marszów nie ma żadnych tego typu prowokacji władzy wobec własnego społeczeństwa. Natomiast były prowokacje z zewnątrz. W zeszłym roku jakiś kretyński, rasistowski transparent został wniesiony przez ośmiu, później zidentyfikowanych, członków środowisk skrajnie nacjonalistycznych, w tym dwóch gości zagranicznych. Żeby pan Verhofstadt (Guy Verhofstadt – były premier Belgii, przewodniczący frakcji Porozumienie Liberałów i Demokratów na rzecz Europy w Parlamencie Europejskim – red.) mógł kłamać w PE, że ulicami Warszawy przeszedł marsz 60 tys. faszystów…
Transparent był niesiony na szczycie marszu.
Notabene, wybierałem się na ten marsz. Ale zobaczyłem tekst o „białej sile” i zrezygnowałem. Moja żona i dzieci mają złote włosy, więc my jesteśmy raczej „rudą siłą”... Zdecydowałem, że to pewnie nie dla nas (śmiech).
Pan broni tych marszów ONR-u.
Pani redaktor, litości! Dopóki nie ma tam prowokacji i idiotyzmów, to ludzie mają prawo manifestować swoje biało-czerwone przekonania. To jest święto! Natomiast, jako odpowiedzialna władza, mieliśmy i mamy problem z tym marszem, ponieważ może służyć do realizowania prowokacji. Nam chodzi o to, żeby przede wszystkim było bezpiecznie, także w zakresie wizerunku Polski.
Żeby pan mógł pójść ze swoimi dziećmi?
Jeśli dzieci będą chciały.
Chciały? Myślałam, że wychowuje je pan w duchu patriotycznym.
Oczywiście, staram się, ale nie zna pani dzieci? Chyba nie sugeruje pani, że patriotyzm to dyscyplina i klęczenie na grochu…. Poza tym, czy my się umawialiśmy na rozmowę na temat wychowania dzieci? Jak pani wie, to trudny proces…
Chyba o polityce pan mówi.
Pani redaktor, od dawna wszyscy chcieliśmy, żeby święto stulecia odzyskania niepodległości było radosne, wspólnotowe, niezależnie od tego, jak w Polsce jesteśmy podzieleni, czy też jesteśmy dzieleni.
Kto chciał? Politycy PiS?
Między innymi… My, ministrowie, prezydium PiS, na pewno. Proszę też zwrócić uwagę, jak skomplikowany był tzw. timing. Mieliśmy wybory. Oczywiście, mogliśmy zrobić tak, że najpierw wielka feta z okazji stulecia niepodległości, a potem wybory. Jednak nie chcieliśmy łączyć ostrej, często brutalnej walki politycznej, ze świętem, które powinno łączyć, a przynajmniej być radosne.
Może dlatego, że nic nie było przygotowane na wielką fetę.
Myli się pani. Wszystko jest przygotowane. Od dwóch lat nad tym pracujemy. A jednocześnie od wielu tygodni trwa jazda, że nic nie się nie dzieje, nic się nie wydarzy. Świat medialny oddala się od rzeczywistości z prędkością światła.
Dlaczego akurat teraz będzie odsłaniany pomnik prezydenta Lecha Kaczyńskiego?
A dlaczego nie? To wybitny polski polityk, prezydent RP, który zginął, pełniąc obowiązki… Ojczyzna w swoje święto oddaje mu hołd, a jednocześnie zamykamy pewną bolesną kartę naszej historii, bo wreszcie jest to, na co czekają miliony Polaków, tak bardzo lekceważonych przez poprzednią władzę… Pamiętajmy, na miły Bóg, o Muzeum Powstania Warszawskiego, o wiecu w Tbilisi, o naszej suwerenności energetycznej, o Muzeum POLIN, Centrum Kopernika i tysiącach innych dokonań tego bardzo odważnego i broniącego naszych spraw jak mało kto, Pana Prezydenta. Polska to wreszcie godnie upamiętni i przestańmy się na ten temat kłócić…
Chciałoby się, żeby cały świat mówił o tej naszej niepodległości.
Chciałaby pani, żebyśmy w trzy lata odrobili to, co nie zostało zrobione za naszych poprzedników?
Na taką narrację się nie nabiorę. Na dwudziestopięciolecie wolności przyjechał prezydent Obama.
Pretensję, że do nas na stulecie nie przyjadą prezydenci ze świata, to po pierwsze – nie do mojego resortu, a po drugie – 11 listopada to i we Francji, i w Wielkiej Brytanii, i w innych krajach święto stulecia zakończenia I wojny światowej. I ci prezydenci będą pewnie tam.

Niech pani zwróci uwagę, jaki jest program wydarzeń zagranicznych. Tylko w tym roku 400 imprez: 76 koncertów, 56 spektakli, 36 wystaw, warsztaty, konferencje, pokazy filmowe – to już się odbywa, na całym świecie. Najlepsze instytucje, najlepsi artyści. W Centre Pompidou w Paryżu wystawa Kobro i Strzemińskiego, w Chinach i Korei tournée Krzysztofa Pendereckiego i Sinfonii Varsovii, polski program w Elbphilharmonie w Hamburgu... Nie sposób wymienić wszystkiego, ale to największy program promocji polskiej kultury na świecie w naszej historii. U nas od 10 do 12 listopada pełno wydarzeń: 10 na Stadionie Narodowym odbędzie się wielki Koncert dla Niepodległej. Po raz pierwszy transmitowany czy retransmitowany przez pięć tak różnych od siebie telewizji.

Wiem, że Edyta Górniak wybrała tego dnia granie w Londynie dla Polonii.
Niech żałuje, ale Polonia to też Polska.
Perfect zagra?
Prowokuje pani….
Krystynę Jandę pan zaprosił?
Na uroczystości zapraszamy wszystkich, imiennie byłych prezydentów i premierów.
Ktoś potwierdził?
Nie wiem.
Powinno panu zależeć.
Zależy mi na tym, by wszystko było dobrze zorganizowane. I jest. A byli premierzy i prezydenci to wolni ludzie. Kiedyś oglądałem mecz z prezydentem Kwaśniewskim, mimo że bardzo się różnimy. Sport, a zwłaszcza polska reprezentacja piłkarska, z jej wyczynami, potrafi połączyć największych adwersarzy – w krytyce i euforii…
A co z Jandą, co z Holland? One są przecież jednymi z filarów polskiej kultury.
Ale wygadują w mediach jakieś straszliwe rzeczy. Przecież ja nigdy tych pań takim językiem nie potraktowałem. Obie pozwalają sobie często na coś, co przekracza granice cywilizowanej debaty. Pani Holland wypowiedzią o dzieciach smoleńskich kandydujących na urzędy prezydentów ustawiła się raczej poza obszarem współczesnej cywilizacji judeo-chrześcijańskiej. Nie wiem, mam nadzieję, że już przeprosiła.
Dzisiaj pani poseł Krystyna Pawłowicz napisała: „Zas.ana Janda”.
Mam komentować? Mam przeprosić za panią Pawłowicz? Mogę przeprosić. Jeśli tak napisała, to jest skandaliczny epitet. Choć druga strona używa podobnych. Ale to nas nie usprawiedliwia. Czytam o sobie, że jestem cenzorem, że przeprowadzam stalinowskie czystki w teatrach. Boli mnie, że używa się takiego słownictwa i że ludzie, którzy się nim posługują w życiu publicznym, wciąż w nim funkcjonują.
„Mordy zdradzieckie” to nie było przekroczenie?
W ciągu trzech lat to były jedne „mordy zdradzieckie” i już zawsze będzie to przypominane.
Nie, było jeszcze o wsadzaniu opozycji do więzień, o ZOMO, o elemencie zdemoralizowanym, podłym, animalnym, o gorszym sorcie.
O więzieniach to chyba się pani redaktor pomyliło… To my codziennie słyszymy, że będziemy siedzieć….Raz na trzy lata udało się opozycji sprowokować Jarosława Kaczyńskiego, uderzając w jego najbardziej czuły punkt. Mamy go potępiać za to, że raz nie wytrzymał i powiedział prawdę łobuzom w oczy? Prawdę – bo kto używa świadomie złych emocji w życiu publicznym, niszczy Polskę, występuje przeciwko naszej racji stanu? Zresztą, oni właśnie chcieli to usłyszeć. Bo nie mając innych argumentów programowych, cały swój marketing polityczny podporządkowują szerzeniu złych emocji. To polska nienawiść ma zniszczyć PiS i przynieść władzę panu Schetynie czy Tuskowi… Dlatego stosują te goebbelsowskie metody: tak, jak w Trzeciej Rzeszy wdrukowywano narodowi niemieckiemu negatywne znaczenie przymiotnika „żydowski”, tak dziś ma być odbierany przez ludzi przymiotnik „pisowski”. PiS ma być jak Żyd Süss z tamtej propagandy.
W zeszłym tygodniu prof. Krasnodębski powiedział Robertowi Mazurkowi, że są dwie Polski, dwie wspólnoty i należy się cieszyć, że te dwie wspólnoty jeszcze się nie pozabijały.
Takie diagnozy są spowodowane z pewnością wnikliwymi obserwacjami.
Są też dwie kultury?
Nie, myślę że rzeczywistość jest bardziej skomplikowana, zwłaszcza jeśli chodzi o kulturę. Wczoraj byłem na premierze pierwszych dwóch odcinków serialu „Ziuk. Młody Piłsudski” i myślę, że połowa ludzi, która siedziała ze mną na Sali, nie głosowała na moją formację polityczną. A przecież film my sfinansowaliśmy i razem zrobiliśmy ten projekt. A więc jest to kultura wspólna… Inny film o Piłsudskim, z Borysem Szycem, też wsparliśmy finansowo, choć nie mam pojęcia, jakie poglądy polityczne maja panowie Filip Bajon i Michał Rosa. Takich przykładów współpracy w dziedzinie kultury są tysiące.
To pan jest odpowiedzialny za Macieja Świrskiego, za Polską Fundację Narodową (PFN)?
Z Maciejem Świrskim znamy się od momentu, kiedy wszedłem do polityki, a on przyszedł zrobić ze mną wywiad.
Zaskarbił sobie pana zaufanie?
Był okres, kiedy bardzo blisko się kolegowaliśmy. Bardzo mi pomagał w mojej pracy politycznej, był moim rzecznikiem, kiedy ciężko pracowaliśmy społecznie, żeby Polskę zmienić. Wspierał mnie też np. w kampanii w Łodzi.
I dlatego został szefem PFN?
Nie był szefem. Dostał bardzo trudne zadanie współkierowania fundacją. PFN wpadła w wir jazdy politycznej bez trzymanki. Napad w mediach był obłędny.
Bo zamiast promować Polskę na świecie fundacja zrobiła kampanię billboardową na temat sądów.
To był projekt polityczny, o który poprosił fundację polski rząd.
Raczej samobój.
Raczej pełnienie służby dla Polski. Potem był świetny pomysł z Mateuszem Kusznierewiczem, za którym stałem ja osobiście. Problem pojawił się, gdy się okazało, że pan Kusznierewicz nie powiedział mi, że ma jakieś problemy finansowe i komornika na karku. Teraz Maciek Świrski robi różne rzeczy w sferze publicznej i wciąż jest w PFN. Jednak proszę pamiętać, że ta fundacja nie jest finansowana z budżetu na kulturę, tylko przez spółki skarbu państwa. A propos budżetu na kulturę, to wywalczyłem o 30 proc. większe pieniądze niż te, którymi dysponowali moi poprzednicy w MKiDN. Niedawno przeprowadzała pani wywiad z panią Beatą Stasińską (wydawca, założycielka wydawnictwa W.A.B. – red.), która stwierdziła, że ja obecnie wydaję pieniądze, które oni, jako Obywatele Kultury, wywalczyli. Tymczasem, niestety, prawie nic nie wywalczyli, mimo że pochodzili z tego samego środowiska, co ówcześni rządzący. A my już w pierwszym roku przekroczyliśmy próg 1 proc. budżetu na kulturę i z roku na rok coraz więcej pieniędzy idzie na ten cel.
Tylko pytanie, na którą kulturę, czy na tę bliższą jednej wspólnocie?
To jest pani teza. Ja nie widzę tych dwóch kultur. Na pewno nie ma monopolu, takiego jak był poprzednio.
Mówił pan o wyborach. To w dużych miastach są teatry, kina, instytucje kultury i w większości tych miast przegrało PiS...
Niech pani nie idzie tą drogą... (śmiech)
Panie premierze, twórcy i odbiorcy kultury skupiają się głównie w dużych miastach.
Krzysztof Penderecki pochodzi z Dębicy, Zbigniew Zamachowski z Brzezin, Aleksandra Kurzak urodziła się w Brzegu Dolnym, Marek Grechuta był z Zamościa, Artur Ruciński jest z Buska-Zdroju, a Joanna Kulig – z Krynicy-Zdroju… A instytucje kultury w dużych miastach, niezależnie od tego, kto w nich rządzi, otrzymują od nas wsparcie. Nie wiem, czy był jakiś minister kultury, który wziąłby w ciągu dwóch lat na współprowadzenie trzynaście nowych instytucji kultury, w większości w nie swoich politycznie miastach.
Z ojcem Tadeuszem Rydzykiem się pan dogaduje?
A, do tego pani pije.
Dał mu pan 70 mln złotych na Muzeum Pamięć i Tożsamość.
O, to pani teraz strzeliła. Nikomu tych pieniędzy nie „dałem”. To jest instytucja współprowadzona przez MKiDN i fundację Lux Veritatis.
Prowadzoną z kolei przez ojca Rydzyka.
Nie, przez redemptorystów chyba.
A głównym redemptorystą jest ojciec Rydzyk.
To niech pani zobaczy, jak wygląda statut, jak wygląda ustawa o muzeach. Jeszcze raz mówię, że to muzeum będzie współprowadzone przez ministerstwo. Jeśli już rozmawiamy poważnie, to nigdzie w Polsce nie ma takiego zbioru relacji dotyczących stosunków polsko-żydowskich, jak w tej fundacji. Od 1996 r. się tym zajmują. Wśród tych ponad 40 tys. relacji są też zupełnie unikalne relacje od Polonii, spoza Polski. Przecież wszyscy wiemy, że z uwagi na wieloletnie zaniedbania Polska ma problem z narracją dotyczącą stosunków polsko-żydowskich. Dlatego musimy się bronić, również poprzez muzea, poprzez inne instytucje.
Czy wśród tych relacji zgromadzonych przez Lux Veritatis, w muzeum będą też prezentowane te dotyczące pogromów, haniebne dla Polaków.
Nie wiem, jakie.
Nie dopytywał się pan?
Nie. Ja się tym nie zajmuję. Wbrew temu, o co jestem podejrzewany, nie majstruję przy tym, co robią dyrektorzy poszczególnych instytucji.
O 3 mln zmniejszył pan budżet Europejskiemu Centrum Solidarności w Gdańsku.
Wróciliśmy do budżetu, do którego jesteśmy zobowiązani. Inne strony, które współprowadzą z nami tę instytucję, jakoś się nie chciały dokładać w takim samym zakresie. Poza tym, po trzech latach nie jesteśmy w stanie tolerować łamania statutu ECS. Bo przecież ten statut nie przewiduje, żeby jednostronnie angażować instytucję w ostry spór polityczny.
Chodzi panu o to, że w tej instytucji prezydent Lech Wałęsa ma swoje biuro?
Również, skoro pan Wałęsa zajmuje się ostro bieżącą polityką, ale także o to, że funkcjonuje tam Komitet Obrony Demokracji (KOD).
Nie ma tam siedziby.
Ale organizuje tam protesty, spotkania.
Czy budżet dla kultury to zasługa Jarosława Kaczyńskiego?
Walka o budżet odbywa się na poziomie politycznym. Bylibyśmy obłudnikami, gdybyśmy mówili, że tak nie jest. Tak, jak Donald Tusk, jako szef partii decydował o wielu rzeczach, tak Jarosław Kaczyński decyduje u nas. Jednak nie o wszystkim, także z tego prostego powodu, że jeden człowiek jednoosobowo nie jest w stanie kierować tak skomplikowaną machiną, jaką jest państwo.
Niech pan nie umniejsza roli Jarosława Kaczyńskiego.
Bardzo wiele rzeczy jest z nim konsultowanych. Współpraca kierownictwa partyjnego i rządowego musi być bliska i im bliżej, tym lepiej, bo wtedy jest mniej zgrzytów. Natomiast, zapewniam panią, że wiele decyzji jest wypracowywanych wspólnie. Jarosław Kaczyński w wielu sprawach prosi też o konsultacje, zasięga rady. Podstawowe decyzje polityczne są podejmowane w Prezydium Komitetu Politycznego. To jest 13 osób, które się dość często spotykają. Na przykład w ten wtorek się spotkaliśmy. I powiem pani, że w Komitecie Politycznym bardzo często głosujemy, gdy nie jesteśmy czegoś pewni. Przecież prezes też czasami nie jest od razu pewny, jak działać.
To na takim prezydium została podjęta decyzja dotycząca 12 listopada jako dnia wolnego od pracy?
Chyba właśnie na prezydium.
Czyli to przez te 13 osób Polacy nie wiedzą, czy w poniedziałek pracują, czy nie.
To, co pani mówi, to się nazywa histeria, panika moralna, z igły widły. I co za problem z tym 12 listopada?
Dla pana może żaden, urząd najłatwiej zamknąć. To jest trzymanie w niepewności.
Na razie to jest czysto propagandowa histeria.
Dobrze pan to ujął. Rządowa propaganda.
Jaka rządowa? Gdybyśmy chcieli robić propagandę, to ogłosilibyśmy ten dzień wolny w czasie wyborów.
Rok temu trzeba było ogłosić.
Wymaga pani stanowczo za dużo. Pani by chciała, żeby był jakiś demiurg, komputerowiec, który by wszystkie decyzje podejmował rok wcześniej, wszystko miał poustawiane, zaplanowane. Tak żadne państwo nie działa. Zwłaszcza, gdy musi sprzątać po tylu latach zaniedbań.
Przecież to też dzieli Polaków – wprowadzanie decyzji w ostatniej chwili, trzymanie wszystkich w niepewności.
Dla opozycji totalnej wszystkie nasze decyzje są problemem i powodem do propagandowej histerii. Na pewno Polska jest podzielona z dwóch powodów. Po pierwsze w 1989 r. nie rozliczyliśmy się z poprzedniego systemu i z tym potwornym bagażem weszliśmy w III RP. Po drugie, podział się pogłębił po tym, kiedy Donald Tusk przegrał w wyborach prezydenckich z Lechem Kaczyńskim (w 2005 r. – red.). Wtedy uruchomiono nową falę machiny medialno-propagandowej służącej do podziału Polaków. Za pomocą złych emocji i odbierania moherom prawa do głosu.
Co pan, jako minister kultury, a więc człowiek dialogu może zrobić dla scalenia tych dwóch wspólnot, o których mówił prof. Krasnodębski. Powoła pan jakąś instytucje d/s dialogu?
Mnie nie zależy na podziale, nie ja używam emocji negatywnych i nienawiści, żeby tworzyć swój produkt polityczny. Robi to opozycja. Działałem w polityce programowo, byłem nawet szefem Rady Programowej PiS, gdzie przez lata przygotowaliśmy się do rządzenia, nie wiedząc przecież czy wygramy, czy nie. W lipcu 2015 r. współorganizowałem wielki programowy kongres PiS i mogę śmiało powiedzieć, że wygraliśmy z PO merytoryką, a nie emocjami i nienawiścią.
Przeczulony pan jest.
Pani tak uważa? Oni doskonale wiedzą, co robią. Nie mają żadnych innych argumentów, tylko emocje. Nie mogą powiedzieć, że rządzili dobrze, że spełnili swoje obietnice wyborcze. Wystarczy spojrzeć na Warszawę. Ile ta pani tu lat rządziła? 12. Gdzie są te obwodnice, mosty, parkingi podziemne. Ani jednego, bo Most Północny rozpoczął Prezydent Lech Kaczyński.
Gdybyśmy zaczęli porównywać Warszawę za rządów Lecha Kaczyńskiego...
Przez lata jej rządów nie powstała żadna sala koncertowa.
Powstał Stadion Narodowy.
O ile wiem, budowę rozpoczął rząd PiS, a nie pani Gronkiewicz-Waltz. Nie powstało żadne centrum kongresowe.
I może też żadna kolejna linia metra? Pan teraz będzie mówił jak Patryk Jaki w kampanii prezydenckiej.
Prezydent Warszawy nie zbudowała też żadnej hali sportowej z prawdziwego zdarzenia, basenu olimpijskiego.
Pan za to, wmurowując kamień węgielny pod Muzeum Historii Polski, na mównicę zaprosił właśnie kandydata Patryka Jakiego.
No właśnie. My budujemy. A Patryka Jakiego zaprosiłem, bo obaj jesteśmy politykami i był czas kampanii. Naturalne.
Brakowało tam poprzednich ministrów kultury, którzy zaczęli pracę nad MHP.
Zaczęli… Szczerze mówiąc, zapomniałem o nich – wprost proporcjonalnie do ich zasług dla tej inwestycji.
Dostał pan przykaz z Nowogrodzkiej, żeby zaprosić kandydata?
Pani żartuje.
Nie wiem, jakie są relacje w PiS.
Nie. To była moja decyzja od początku do końca. Czy właściwa – nie wiem, ale biorę za nią odpowiedzialność. A co do poprzednich ministrów, to my w ciągu trzech lat doprowadziliśmy do tego, że muzeum jest w tej chwili budowane na Cytadeli. A oni przez osiem lat nie zrobili właściwie nic w tym kierunku. To jest największa instytucja kultury, jaką budujemy po wojnie. A co do pani Hanny Gronkiewicz-Waltz, to uważam, że to jest szczyt bezczelności zarządzać dwumilionowym miastem i w tym czasie prowadzić wykłady dla studentów i robić profesurę.
Pan zrezygnował z wykładów?
Oczywiście, że tak. Jestem na urlopach bezpłatnych, bo uważam, że jestem odpowiedzialnym ministrem, który musi zapieprzać od rana do wieczora. A pani prezydent robiła sobie kpiny ze swojej pracy, to było zwykłe oszukiwanie mieszkańców i efekty tego widzimy. Jest tragedią, że ponownie wybrano tę samą ekipę. No, ale to już tajemnica polskiego społeczeństwa, polskiej polityki i tych nierozliczonych lat PRL-u. A Polska sobie i z tym poradzi.